Niewątpliwie najjaśniejszym punktem pracy w kuchni było dla mnie poznawanie nowych smaków i potraw. To, że miałam dostęp do najlepszych produktów i ciekawych przepisów. Teraz to wszystko jest podane na tacy w internecie, w nieskończonej ilości książek kucharskich, w czasopismach branżowych. Oferta spożywcza też jest zupełnie inna. Przede wszystkim po prostu jest. Bo kilkanaście lat temu prawie jej nie było, a wszystkie egzotyczne składniki dań kosztowały majątek. Na przykład oryginalne włoskie produkty dla gastronomii miała tylko firma North Coast – dziś z resztą spółka notowana na giełdzie. Nie mówiąc o ówczesnej cenie krewetek, która była kosmiczna. Jeszcze w 2009 nasz dostawca mięsa do Manzany nie miał pojecie o stekach innych niż polędwica, antrykot czy rostbef – a Markowi, czyli szkockiemu szefowi kuchni marzył się rib eye.
W każdym razie jako osoba średnio bywała w świecie, z małego miasta i niezamożnego domu, nie znałam smaku krewetek, trufli, czy risotto z prawdziwkami i szafranem. A kiedy poznałam, zawsze juz garnęłam się do robienia risotto, żeby sypnąć sobie odrobinę ryżu więcej i zjeść łyżkę czy dwie. Albo do smażenia krewetek, bo wtedy na patelni lądowała zwykle jedna-dwie więcej. Smaki i techniki to była nagroda za ciężką pracę i dziś cieszę się, że wiem jak zrobić sos demi glace, ale również yucatan taco i porządne lasagne.
Ech, mogłabym tak godzinami – o sosie holnderskim, carpaccio i tak dalej. Ale już jest późno i trzeba zająć się menu. A dziś proponujemy:
– zupa kukurydziana
– perski kurczak ze śliwkami, miętą i bulgurem
– tarta z pieczarkami, kozim serem, grana padano, pestkami słonecznika i czosnkiem niedżwiedzim
– blondie.