Hau, hau. Odszczekuję to, co powiedziałam o dyni hokkaido. Że niby skórka jest za twarda żeby ją jeść. Otóż nie jest, właściwie to jest idealna. Ukochany dwa dni z rzędu obrabiał dynię na różne sposoby, nie obierał skórki i było git majonez. Najpierw powtórzył risotto, następnie ugotował makaron. Wszystko to dlatego, że wnętrze lodówki zmieniło się w pustostan, z kawałkiem dyni, kawałkiem parmezanu i słoikiem z resztkami majonezu. Byliśmy tuż przed wielkimi zakupami. Ja zachorzałam, więc termin zaopatrzenia przesuwał się nieustannie.
W końcu wczoraj nastał wielki dzień i pognaliśmy uzupełnić zapasy. Tę tartę wymyśliłam już sobie trochę wcześniej, musiałam tylko stać się szczęśliwą posiadaczką jajek, śmietany i gotowego ciasta francuskiego. Nie potrafię go robić, bo nigdy nie pracowałam w miejscu, gdzie używałoby się takiego własnoręcznie robionego. Nawet w tej znakomitej restauracji krakowskiej, o której już wspominałam – kiedy mieliśmy np. degustację win połączoną ze specjalnie dobranym menu, gdzie głównym daniem była polędwica a la Wellington, było ono po prostu zamawiane u dostawcy.
Właśnie przypomniałam sobie pewną rodzinę krakowskich rzemieślników, przychodzącą tam z wielkim psem, który mościł sobie na podłodze, zajmując 1/3 sali. Państwo owi niesamowicie przynudzali. Pamiętam, że po pewnym czasie, gdy myśleli, że znaleźli w Krakowie miejsce godne ich goszczenia – z szefem na poziomie – szef ów niemalże dostawał wysypki na ich widok i prawie chował się przed nimi. A tu trzeba wyjść, ugościć, posiedzieć jak ze starymi znajomymi, poudawać skutecznie, jak wspaniale znaleźć się wśród krakowskiej elity… W każdym razie wtedy autentycznie mu współczułam.
Wracam do dyni. Dyni – żywicielki. Karmicielki leniwych. Cztery razy posłużyła nam za główny składnik obiadu i za to jestem jej wdzięczna. Tarta z jej udziałem także nie zawiodła.
Tarta z dynią, cukinią i flanem jajecznym
Od razu piszę, że flan to nic innego, jak rozbełtane jajka, rozmieszane ze śmietaną lub mlekiem i śmietaną. Czyli żadne mecyje. Reszta składników prosta, łatwo dostępna i niedroga.
Czas przygotowania: około 1 godziny
Składniki (jedna tarta to obiad dla 3–4 osób):
- małe opakowanie ciasta francuskiego (oba popularne dyskonty je mają)
- 3 jajka
- 250–300 ml śmietany 30%
- 1/4 dyni hokkaido ze skórką
- 2 małe cukinie
- jedna cebula (ja użyłam tej białej, czosnkowej)
- kilka ząbków czosnku
- opcjonalnie trochę startego parmezanu lub pecorino do flanu
- kulka mozzarelli
- kilka listków świezej bazylii, lub innej przyprawy, wedle upodobań (myślę, że kumin, albo kolendra w ziarnach by pasowały
- ostra świeża papryczka, jeśli lubimy trochę ostrości
Włączamy piekarnik na 210–220 stopni. W tym czasie smażymy dynię i cukinię pokrojone w grubą kostkę, dodajemy cebulę pokrojoną w piórka i posiekany czosnek. Wbijamy jajka do miseczki, roztrzepujemy, wlewamy śmietanę, dodajemy ser, solimy i pieprzymy.
Ciastem wyklejamy otłuszczoną i omączoną formę do tarty, przykrywamy folią aluminiową lub papierem do pieczenia i obciążamy – najlepiej surowym grochem lub fasolą. Można ich używać wielokrotnie, przesypać gdzieś do pojemnika i czekać na ochotę na następną tartę. Wkładamy ciasto do rozgrzanego piekarnika na 10–12 minut. Potem zmniejszamy temperaturę do około 190 stopni.
Kiedy lekko się przyrumieni, wyciągamy, zdejmujemy obciążnik, wykładamy w miarę równomiernie warzywa i wylewamy delikatnie flan, uważając, by nie było go za dużo. Tartę wkładamy spowrotem do piekarnika. Teraz będzie się piekła około 30 minut, dobra jest wtedy, kiedy po delikatnym potrząśnięciu środek nie drży jak galareta, czyli mówiąc kolokwialnie, kiedy jajka się zetną porządnie. Na samym końcu kładziemy na wierzch pokrojoną mozzarellę i bazylię i czekamy aż się ser roztopi. Możemy ustawić na termoobieg z górnym opiekaniem. Mozzarella się rozpływa? Jesteśmy w domu! Wyciągamy, dzielimy się z bliźnim, popijając jakiś fajny alkohol.