Brszcz

Jako że wyraz ten ma tylko jedną samogłoskę, postanowiłam ją pominąć, i tak pewnie nikt nie zauważy. Miałam nie zamieszczać w tym tygodniu, ale powiem szczerze, ostatnio w pracy robiłam barszcz i wyszedł taki pyszny, że postanowiłam jeszcze przed Wigilią dać cynk na wykon. Chwalę się troszeczkę nie dlatego że jestem tanią barszczową królową, ale ponieważ dość niedawno postanowiłam zrobić sobie tę zupkę sama. Butnie zawierzyłam swoim umiejętnościom i nie zadzwoniwszy po konsultacje do rodzicielki porwałam się z motyką. I co? I słabiutko… Mamy trzeba słuchać! Moja zupa była naprawdę nieciekawa. A wczoraj? Proszę! Wystarczyło kilka rozmów z mamutem i od razu sukces. Mam nawet proporcje.

Otóż – na 0,5 kg buraków dajemy 0,25 kg włoszczyzny i 1 gram suszonych grzybów. Według tej proporcji dałam więc 2,5 kg buraków i ponad kilogram innych włoszczyzn (typówka – marchew, pietruszka, seler, por), kilka ząbków czosnku. To wszystko obrałam wieczorem, włożyłam do garnka i zalałam wodą, żeby się nastało przez noc. W miseczce namoczyłam też grzyby (trochę więcej – przyznaję :)). Rano nastawiłam to wszystko, dodałam namoczone grzyby wraz z wodą i zagotowałam. Jedyną innowacją na jaką sobie pozwoliłam było dodanie szarej renety przekrojonej na krzyż :D. Jak się zaczęło gotować, zmniejszyłam bardzo ogień, bo przy dużym bulgotaniu zupa traci piękny kolor na rzecz rdzawego, który jest niewyjściowy. Na końcu przecedziłam wszystko, dodałam półlitrową butelkę kwasu buraczanego i jedną dużą cebulę. poszatkowaną i podsmażoną na oleju. No i doprawiłam – tylko sól i pieprz. Jak nim popiłam ruskie pierogi, naszła mnie myśl, że zestaw pieróg – barszcz jest jak mozzarella – bazylia – pomidor i parę innych evergreenów.

Muszę tez przeprosić za brak zdjęć, ale tym razem gotowałam w pracy i nie wzięłam żadnej camery, nawet obscury, więc pisanina musi wystarczyć tym razem.

Scroll to Top