Cacio e pepe znaczy ser i pieprz. I o tym sosie do makaronu z regionu Lazio będzie ta piosenka. Ale zacznijmy od początku.
Odwiedziłam koleżankę, która dopiero wróciła z rzymskich wakacji z rodziną i przywiozła kilka serów. „Ten jest bardzo twardy i intensywny, jakiś ciacio”. Patrzę, a to pecorino toscano o nazwie „cacio e pepe”. Wytłumaczyłam koleżance, że cacio e pepe to nazwa jednego z najbardziej znanych sosów do makaronu z okolic Rzymu, a ser nazywa się tak prawdopodobnie dlatego że jest najlepszy do tej potrawy. Bo tak w ogóle jest to ser pecorino romano, czyli rzymski owczy – twardy ser do tarcia, o charakterystycznym ostrym smaku. W Polsce można go kupić bez większych problemów, ale jest to raczej wersja „light”, czyli nie jest on bardzo długo dojrzewający i aż tak intensywny. Ten z Rzymu to był zajzajer – smak miał tak intensywny, że jedzenie go w formie przegryzki do wina nie jest najlepszym pomysłem. Poradziłam koleżance że może sobie zrobić z niego sos do makaronu – wystarczy kupić jakieś spaghetti, masło i pieprz ziarnisty. Jest to banalnie proste, a ja wraz ze współmałżonkiem zajadaliśmy się tym sosem w zeszłe wakacje. Koleżanka poszukała w angielskich internetach i wysłała mi artyguł z The Guardian z 2016 roku, w którym było napisane że – uwaga – cacio e pepe to najbardziej top trendy potrawa ubiegłego roku!
Teraz zauważcie, że gdybyśmy byli ludźmi instagrama, snapchata i zaawansowanego fejsbuka, już w zeszłym roku podczas konsumpcji tej potrawy dalibyśmy znać światu o sobie. Gdybyśmy kreowali się jako „foodies” i systematycznie obfotografowywali swoje posiłki, widzielibyście że my już w zeszłym roku, że jest trend a oni w nim siedzą, że są tacy cool. Zamiast tego robię to, co jest akurat najmniej cool – odgrzewam zeszłoroczny trend w nadziei że nie śledziliście kulinarnych mód. Nadzieja jest znacznie ambitniejsza, bo po cichu zakładam że jakaś część z Was nigdy cacio e pepe nie jadła, ale po przeczytaniu może sobie zje. Że zaniese ten kaganiec oświatowy tu i tam. Że wyrwę na fejsie jakiegoś żebrolajka.
Prawda jest taka, że jakiekolwiek mam pobudki, cel pozostaje szczytny – przekazanie, zapisanie i zarchiwizowanie w ojczystym języku jednego z najstarszych i najpopularniejszych przepisów rzymskich na danie z makaronu. A przy okazji najprostszego.
W mojej wersji nie jest stuprocentowo kanonicznie. Pomieszałam trochę ze sobą dwa regiony – jedzącą tłusto, zasobną Emilia Romania z uboższym Lazio. Czyli mówiąc prosto – zamieniłam pszeniczne spaghetti na bogatsze jajeczne pappardelle, a do sera i pieprzu dodałam masła, żeby sos był gładszy. Ale Wy oczywiście zrobicie jak Wam się podoba, bo w kuchni nie ma co się napinać. Poza tym nie jesteśmy we Włoszech, żeby toczyć wielogodzinne kłótnie o kształt i rodzaj makaronu odpowiedni do sosu. Do dzieła!
Cacio e pepe
Czas przygotowania:20 minut
Składniki dla dwóch osób:
- 200 g długiego makaronu (spaghetti, linguine, bavette, bucatini, pappardelle, tagliatelle, fettucine)
- 100 g twardego sera pecorino romano, startego na drobnej tarce
- łyżeczka zmielonego czarnego pieprzu
- 70 g masła
Sprawa wygląda tak – wstawiamy wodę na makaron, solimy gdy się zagotuje (trochę mniej niż zwykle, bo pecorino jest słony), wrzucamy makaron i gotujemy al dente, można wyjąć minutę-dwie przed czasem. w czasie gdy makaron się gotuje roztapiamy masło na dużej patelni lub w garnku, wyłączamy ogień i mieszamy z serem aby się trochę roztopił – zostawmy 1/4 jego ilości do posypania makaronu. Gdy makaron jest gotowy, zostawiamy jedną chochlę wody z gotowania a resztę odlewamy. Gorący makaron mieszamy z serem i masłem, posypując obficie pieprzem. Jeśli jest za gęste dodajemy troch wody z gotowania makaronu. Wykładamy na talerze, posypujemy resztą sera i pieprzem. Niby nic, a takie smaczne…
Dodam jeszcze że podobnie jak toskańska pappa di pomodoro, cacio e pepe też był strawą biednych ludzi. Jedli go bowiem poganiacze zajmujący się bydłem w Lazio.