Uspokajam – nie będzie to rzecz o kotletach, nabywanych w sklepie w postaci twardych sucharów w paczce. Soję nabędziemy sobie sami. Albo w sklepie, albo na targu, ale tam kupujemy tylko potrzebną ilość, dokładnie płuczemy i unikamy przechowywania. Ryzyko wystąpienia moli jest tu większe, poza tym ziarna leżą zwykle w otwartych workach, co na pewno nie służy ich żywotności. Przyznaję od razu, że był to mój pierwszy kontakt z ziarnami sojowymi, nie bałam się jednak konfrontacji. Pomyślałam mianowicie, że skoro dogaduję się świetnie z ciecierzycą, fasolą i soczewicą, z ich kuzynką też znajdę wspólny język. Poza tym owa kuzynka jest osławiona przez modyfikacje genetyczne, jakich dopuszcza się na niej rodzaj ludzki.A modyfikacje budzą wiele kontrowersji (właściwie to nie modyfikacje, ale monopolistyczne i szkodliwe działania jednego amerykańskiego potentata w produkcji ziaren i nawozów). Jako czarna owca w rodzinie, soja nie cieszy się może aż taką popularnością w naszym kraju. Popularność za to wśród wegan i nietolerujących laktozy zdobywa mleko sojowe, jako zamiennik krowiego.
Szczerze mówiąc nie wiedziałam, jak wygląda sprawa genów zakupionych przeze mnie ziaren soi, ale nie obchodziło mnie to specjalnie. Poza tym sprzedawca, jak to typowy sprzedawca z bazarku, powiedziałby mi i tak to co chcę usłyszeć. Czyli że to nasza, polska, ekologiczna, pyszna. Darowałam więc sobie zbędne small talki, zabrałam zakupy i zmyłam się do domu.
W domu opłukałam ziarna, namoczyłam w zimnej wodzie, a następnego dnia powstały kotlety sojowe.
Kotlety sojowe
Czas przygotowania: 1 godzina (z ugotowanych ziaren)
Składniki dla czterech osób:
- 150 g ziaren soi
- pęczek drobno posiekanej dymki (wraz z cebulką)
- 3 ząbki czosnku
- 2 jajka
- 100 g mąki – pszennej, lub innej, plus mąka do obtaczania kotletów (możemy zamienić mąkę na bułkę tartą)
- płaska łyżeczka soli i pieprz do smaku
- płaska łyżeczka zmielonego kuminu
- szczypta zmielonej gałki muszkatołowej
- łyżka sosu rybnego do smaku i/lub sosu sojowego (opcjonalnie)
- drobno posiekana ostra papryczka (dla lubiących ostrość)
- olej do smażenia
Soję płuczemy i moczymy na noc w zimnej wodzie. Na drugi dzień wylewamy wodę, zalewamy świeżą w garnku i gotujemy do miękkości (około 2 godziny). Studzimy.
Do dużej miski wkładamy wszystkie składniki kotletów i blendujemy wstępnie, nie na zupełną masę, ale tak, by zostały jakieś stałe kawałki. Jeśli nie mamy blendera, można przecisnąć składniki przez maszynkę do mielenia, albo spróbować rozetrzeć za pomocą drewnianej kuli z trzonkiem do rozcierania ciasta. Formujemy kotlety i obtaczamy je w mące. Smażymy po 4-5 na sporej ilości oleju, odsączamy na ręcznikach papierowych. Można usmażyć wcześniej i podgrzać w piekarniku. Podajemy z dowolnymi dodatkami, ja zrobiłam pyszną fasolkę szparagową ze śmietanką i musztardą dijon.
Soja doskonale łączy się z resztą składników – kotlety wyszły wyjątkowo zwarte. Jeśli masa wydaje Wam się za rzadka, dodajcie mąki lub bułki tartej. Ja dorzuciłam do swoich kotletów garstkę ziaren sezamu, bo po prostu go miałam i chciałam zwolnić słoik.
Jeśli nie macie kuminu, nie jest to przeszkodą. Po prostu dajcie inną przyprawę, która pasuje do ziarna – majeranek na przykład.