Drodzy czytacze. Przyszedł czas, abyście poznali Pana Kotka. Jest pełnoprawnym Floydem (patrz: „Prawdziwy romans” Tony’ego Scotta i rola Brada Pitta) w naszym podgórskim mieszkaniu. Pojawił się kilka lat temu. Usłyszałam pukanie do drzwi, poszłam zerknąć przez judasza kogo niesie i zobaczyłam pustkę. Po otwarciu drzwi okazało się że na podłodze stoi Pan Kotek. Jako że jest nikczemnej postury a ja nie posiadam judasza dostosowanego do perspektywy żabiej, dostrzegłam go dopiero gdy otworzyłam drzwi. Przeraził mnie trochę, ale po chwili zza tak zwanego winkla wyłoniła się siostra wraz z kumpelą, która powiedziała że po prostu musiała mi go kupić, nie mogła się powstrzymać. Od razu został Panem Kotkiem, bo „tykanie” nie licuje z jego pogrzebową elegancją i wielkimi stopami. Moje kocice do tej pory trochę się go obawiają i podchodzą jak do jeża a nie dalekiego kuzyna, który jednak przeskoczył kilka szczebli ewolucyjnych i nosi się z ludzka. Może to zazdrość?
Przechodząc do meritum, kocio-człowieczy lokator ostatnio trochę osowiał. Wolałabym żeby zbaraniał, albo zapuszczał żurawia, ale on ciągle spał jak suseł. Długo szukałam sposobu, żeby uczynić go bardziej rzutkim i szczęśliwszym, aż w końcu wpadłam na rozwiązanie. Muszę przygotować coś specjalnie dla niego, żeby poczuł się wyróżniony. Od razu wpadła mi do głowy panna cotta, zresztą skojarzenie samo się nasuwa. Postanowiłam zrobić waniliową z sosem truskawkowym. Poszłam do sklepiku niedaleko domu, ale kiedy zobaczyłam cenę 15 pln za jedną laskę wanilii, stwierdziłam że jednak sporo przesadzili z marżą i naprawdę nie mam ochoty dać im zarabiać krocie na moich zachciankach (zwłaszcza że znam jej cenę w hurcie). Plan uległ więc modyfikacji. Postanowiłam zrobić pannę truskawkową, pomijając sos. Zakupiłam w tym celu śmietanę 30%, paczkę mrożonych truskawek i opakowanie żelatyny. Cukier był w domu. Wróciłam i zabrałam się do pracy. „Pracy” to może za dużo powiedziane, bo cały proces jest szybki i łatwy.
Panna cotta
Czas przygotowania: 30 minut + schładzanie ok. 2 godzin
Składniki (porcja dla sporej grupki na deser):
- 600 ml śmietany 30% (opcjonalnie pół na pół z mlekiem)
- opakowanie truskawek mrożonych 400 g
- kilka łyżek cukru (w zależności od indywidualnych upodobań)
- żelatyna na litr płynu
Trzeba odpowiednią do posiadanego płynu ilość żelatyny namoczyć w zimnej wodzie. Następnie rozmrozić truskawki, zmiksować je i przetrzeć przez gęste sitko, żeby zniwelować ilość pestek. Mus truskawkowy dodać do śmietany, zagotować i posłodzić. Po zdjęciu z ognia dodać żelatynę i dokładnie wymieszać. całość przelać do kilku miseczek, lub do jednej czystej podłużnej blaszki, przepłukanej uprzednio zimną wodą. Po ostygnięciu wstawić do lodówki i poczekać aż zgęstnieje. Można kupić drugie opakowanie truskawek, zrobić coulis i podawać polaną. Można tez oczywiście zamiast truskawek użyć laski wanilii – wtedy potrzebujemy litr śmietany, a laskę przekrajamy na pół w poprzek. Ze środka nożem wydłubujemy miąższ, dodajemy go wraz z laską do śmietany i zagotowujemy (odda jeszcze sporo aromatu). Po ugotowaniu wyjmujemy całą laskę i dalej postępujemy jak w przypadku wersji truskawkowej.
Taka panna cotta zrobiona tylko ze śmietany jest pysznym, orzeźwiającym deserem i smakuje troszkę jak sernik na zimno. W sam raz na wiosnę i lato.
A Pan Kotek? Myślę że mu smakowało, bo z półki przeniósł się na trawiasty parapet i wygrzewał się z lubością w słońcu.
PS. Gwoli ścisłości – fajowo brzmiąca „panna cotta” to w narzeczu nadwiślańskim po prostu gotowana śmietana. I cała magia znika :D.