Miałam wolne. Miałam plan na kopytka, którym podzieliłam się z ukochanym ku jego uciesze. Chęci chęciami, ale jak wzięłam się za sprzątanie, jak zaczęłam wyrzucać stare ciuchy i układać książki tematycznie na półkach… Dość powiedzieć, że poświęciłam Augiaszowi 3 godziny cennego czasu, potem zaś pobiegłam po bilety do kina. Koniec końców czas mi stopniał gdzieś po drodze, a kopyta bez ugotowanych wcześniej ziemniaków to nieco dłuższe przedsięwzięcie. Biegnąc tak w stronę kładki przypomniałam sobie gdzieś na wysokości Placu Wolnica o ciekawym przepisie na placki ziemniaczane, który znalazłam kilka dni wcześniej, pijąc herbatę z siostrzenicą w Empiku. To była chyba „Kuchnia”, albo jakaś inna kulinarna gazeta, temat przewodni numeru – Wielki Post. Kupiłam więc w warzywnym na Wolnicy ziemniaki, czerwoną i białą cebulę, po drodze żurek i puściłam się pędem w stronę domostwa.
Sprawa jest prosta – są to zwykłe placki ziemniaczane, ziemniaki i cebula ścierane na grubych oczkach, trochę mąki, jajko i przyprawy. Normalnie je smażymy, na drugiej patelni umieszczamy krążki czerwonej cebuli, a z żurku i śmietany 30% robimy sos żurkowy. Naprawdę banał, szybko się zrobiło. Byłam ciekawa tych smaków, bo są typowo polskie. I muszę przyznać, ż cmokaliśmy oboje z zachwytem, bo to się świetnie komponuje, a ten sos żurkowy to strzał w dziesiątkę. Jedynym mankamentem był zapach placków i oleju, unoszący się w mieszkaniu do następnego ranka, ale cóż cóż, będzie okap – znikną odory. Póki co zapraszam, bo coraz częściej do mnie dociera, jak fajną mamy kuchnię i jak ciekawie możemy z niej czerpać.