Niedziela, 15.30
Już od jakiegoś czasu przyglądałam się temu produktowi. Z lekkim obrzydzeniem, ale też z ciekawością. Będąc z ukochanym w sieciówce spożywczej, dosłownie rzutem na taśmę włożyłam go szybko do koszyka. Różowy, pakowany próżniowo z napisem „tatar wołowy Sokołów”. Już sam napis wywołał ciąg skojarzeń: zaczęłam zastanawiać się nad ewentualnym pozbawianiem ptactwa części polędwicowej (!), potem gładko przeszłam do sępa, Prometeusza i wątroby. Stop! Może nie będzie zły, nie będę myśleć o białku z grochu, soi i E-ulubieńcach. Całe to polowanie na chabaninę zorganizowałam wyłącznie dla czytelników. To dla Was postanowiłam narazić zdrowotność i kubki smakowe. Przyświecało mi motto życiowe byłej partnerki życiowej pana Pazury: „Kto ryzykuje ten pije szampana”.
Niedziela, 20.30
Po obfitym obiedzie i butelce wina, przygotowując się do wyjścia do lokalu, nagle przypominam sobie o innowiercy. Niestety, tak się skupiłam na samym akcie kupowania owego, że nie przygotowałam sobie reszty składu. W lodówce ze składników tatarowych tylko jajka i kapary. Trudno. Łączę składniki, podlewam oliwą, sypię pieprzem i solą. Z okrzykiem „kęsim, kęsim!” (odsyłam do sienkiewiczowskiej Trylogii :)) rzucam się na tatara! Hmm… Powiem Wam tak: jeśli byłby to mój pierwszy tatar w życiu to może nawet byłby okej. Może jakbym jeszcze miała cebulkę i grzybki, smak by się poprawił. A tak – cóż -konsystencja sztucznie uzyskana przez dodatki, smak trochę dziwny. Po prostu wiem że już nigdy tego nie kupię. Nigdy. Nawet w jasyr bym nie wzięła. Udajemy się do wzmiankowanego lokalu.
Niedziela, 03.30
Powrót z lokalu i atak wilczego głodu. Sfatygowana głowa przypomina sobie o połowie porcji surowego mięsa w lodówce. Mniej niż zwykle zwinne dłonie zabierają się za nakładanie go na chleb. Oko lekko kaprawe, a na twarz wypływa błogość. „Ty, on wcale nie jest taki zły!”, wykrzykuję do ukochanego, ale ładunek sceptycyzmu jaki posyła mi wzrokiem każe przestać wykłapywać bzdury jadaczką. Ładujemy się na antresolę.
Środa, 14.00
Postanawiam pokazać narzeczonemu PRAWDZIWEGO tatara (o dziwo nigdy nie kosztował!), odwiedzam w tym celu Almę i zakupuję wszystkie potrzebne składniki (o polędwicę wołową bez uprzedniego zamówienia jest bardzo ciężko w mięsnych sklepach, tu najprędzej ją dostanę). Wieczorem zrobię Prawdziwego Tatara. Położę go na ciemnym chlebie. Będzie to wielka pyszność. Dla proformy (jak mawiała sekretarka w moim liceum) wymieniam składniki.
Tatar wołowy
czas przygotowania: 5 minut
Składniki:
- 100-150 g mięsa na osobę (można zmielić, ale najlepiej lekko je podmrozić, żeby się lepiej kroiło i posiekać możliwie najdrobniej)
- średni ogórek konserwowy, mała biała cebulka, trzy marynowane grzybki na osobę, drobno posiekane
- jedno żółtko na osobę
- oliwa z oliwek, sól i pieprz
Zamiast lub obok ogórków można dodać kapary, jeśli akurat mamy. Wymieszać i doprawić. Serwować z chlebem lub po prostu na kanapce.
PS. Muszę napisać, jakim męstwem i odwagą wykazał się mój chłopak. Otóż nie poinformowałam go o swoich tatarowych planach literackich, dlatego wyrzucił opakowanie. Na moją prośbę jednak dał nura do wiaderka z odpadkami i odzyskał dowód rzeczowy. Dzielny!