Zupy tajskiej zjadłam już kilka wersji, w różnych miejscach. Za każdym razem smakowała zupełnie inaczej, ale z każdej bym coś wyciągnęła, żeby stworzyć wypadkową. Tu więcej mleka kokosowego, tam dodatkowy sok z limonki, nie mówiąc o zakupieniu pędów bambusa, które pasują jak ulał. Poza tym nabyłam drogą kupna książkę o kuchni tajskiej, wydaną przez BBC, którą bardzo sobie chwalę.
Tam także przepis wyglądał troszkę inaczej. Postanowiłam wkroczyć drugi raz do tej samej rzeki, ale – powiedzmy – po przypływie. Naoglądałam się jeszcze tych fantastycznych fotografii, jakimi okraszona jest owa książka, którą – notabene – kupić można w Taniej Książce za 12 peelenów. Wspaniełe to dla mnie jako konsumenta, że cena jest taka przystępna. Jednak od drugiej strony, czyli autora lub wydawcy, rzecz nie prezentuje się już tak różowo.
Za każdym razem, kiedy wchodzę do przybytku literatury o obniżonych cenach, nachodzi mnie refleksja, że to bardzo ciężki kawałek chleba. Książki, które kupowałem komuś na urodziny za około 30 złotych, zalegają teraz regały z liczbą 7 lub 9 na tylnej okładce. Dlatego też postanowiłam nie wydawać książki. Będę blogować, dopóki książę na białym koniu, czyli jakiś hojny branżowy sponsor nie zapłaci mi miesięcznie tyle kapusty, że bez żalu rzucę pracę, będę siedzieć w domu, gotować i pisać. I oczywiście rodzić dzieci, żeby miał mi kto pomagać w kuchni. Ukochany zajmie się hodowlą owiec lub kóz i nasza idylla się dopełni. Na razie jestem w fazie imago, ale plan jest już opracowany w szczegółach.
Tak więc przyrządziłam tajską, zaprosiwszy siostrę oraz koleżankę, by posmakowały tego cuda. Dzień wcześniej ukochany uwarzył rosół z kurczęcia, dlatego miałam ułatwione zadanie. Całość zajęła mi godzinę. Odrobinę zmieniłem oryginalny przepis, dodając więcej mleczko kokosowego i pędy bambusa, a bazylię zastąpiłam kolendrą.
Zupa tajska z kurczakiem
Czas przygotowania: 1 godzina + gotowanie bulionu 90 minut
Składniki na 4–5 osób:
- 1,2 l bulionu z kurczaka (czyli porcja rosołowa, komplet włoszczyzny, ziele ang. i liść laurowy)
- 3–4 podudzia z kurczaka, bez kości, pokrojone w kostkę
- makaron typu noodle
- marynowane pędy bambusa
- 2 puszki mleka kokosowego
- trawa cytrynowa i/lub liście limonki lub skórką grubo starta z jednej limonki
- pięciocentymetrowy kawałek imbiru
- dwie ostre papryczki piri–piri lub inne
- jedna cebula lub szalotka
- sos sojowy lub rybny – 4 łyżki
- świeża kolendra do posypania, jeśli lubicie, bo znam jej zaciekłych wrogów
Zaczynamy od ugotowania bulionu, co w telegraficznym skrócie wygląda tak, że obieramy i myjemy warzywa, myjemy mięso, wszystko razem zalewamy trzema literami wody i doprowadzamy do wrzenia. Następnie zmniejszamy ogień, dodajemy liść laurowy i kilka ziaren ziela angielskiego i gotujemy około półtorej godziny. Odcedzamy i jest bulion.
W czasie, gdy rosół się gotuje przygotowujemy sobie pozostałe składniki. Kroimy drobno imbir, kurczaka w kostkę. Wyciskamy sok z limonki, otwieramy puszki z mlekiem, siekamy ostre papryczki. To zajmie niewiele czasu, także w międzyczasie spokojnie możemy np. sprzątnąć łazienkę lub pooglądać You Tube.
Dodajemy do rosołu posiekany imbir, liście lub skórkę limonki, połowę cebuli w plasterkach, przekrojoną trawę cytrynową, zagotowujemy, zmniejszamy ogień i gotujemy co najmniej pól godziny. Odcedzamy przyprawy, po czym dodajemy do wywaru kurczaka, mleko kokosowe, papryczkę, sos sojowy pędy bambusa i resztę cebuli. Gotujemy na małym ogniu 4 minuty, po tym czasie dodajemy połamane noodle, gotujemy jeszcze 4–5 minut. Nalewamy do talerzy, posypujemy posiekaną kolendrą. Smak i rozgrzewka są gwarantowane przeze mnie osobiście.