Jako wieloletnia członkini gangu piwnego – z naprawdę sporym stażem, pamiętająca czasy 10,5, EB, Magnata Dojlidy czy Jana Heweliusza – po drinki sięgam sporadycznie. Przy czym "sporadycznie" oznacza nie częściej niż raz na rok, czy nawet na dwa lata. Czasem zdradzam piwko z winem, nie powiem, ale generalnie jestem wierna owemu trunkowi klasy pracującej. Ważną przewagą butelki piwa jest niewątpliwie fakt, że ma ona półlitrową objętość i gdy zamówi się jedną, to do baru można skoczyć za 30-40 minut. W przypadku drinków czy dobrego winka sprawa jest bardziej skomplikowana – owszem, wina można zamówić od razu butelkę, ale jeśli wyjątkowo nam smakuje, to człowiek po prostu zbyt szybko się upija. Z drinkami podobnie – ich tworzenia to osobna sztuka, ale im pyszniejszy drink, tym bardziej uderza do głowy i pije się go jak pyszny soczek. Dlatego jeśli chodzi o drinki, to piłam w swoim życiu tylko kilka ich rodzajów. Smakują mi, ale szybkość odpływu w błogie stany jest zbyt duża, żebym na poważnie je pokochała.
Ostatniej soboty trochę zmodyfikowałam swoje przyzwyczajenia. Stało się tak dlatego, że odkryłam Aperol Spritz. Nie śmiejcie się – wiem że to trochę późno – ale cieszę się z odkrycia. Ten smak przypasował mi jak żaden inny dawno mi nie przypasował. Rozsmakowałam się w tym połączeniu likieru Aperol, prosecco, wody gazowanej i lodu, że wypiłam od razu trzy. Przypłaciłam to porannym bólem gardla, bo nie pijam od lat napojów z lodem. Na szczęście w apteczce poniewierały się dwie tabletki chlorochinaldinu w przyciętym złotku – jeszcze z jesiennego miotu. Zażyłam więc nad ranem pospiesznie jedną z nich i ból nie rozwinął się w coś brzydszego i niepasującego do lata. Jako aperolowa neofitka planuję w najbliższej przyszłości zaopatrzyć się we wszystkie składniki potrzebne do przyrządzenia owego napoju wyskokowego. Będziemy teraz z małżonkiem przyrządzać sobie w domu drinki – porzuciwszy na chwilę świat browarnictwa, przeniesiemy się o klasę społeczną wyżej – choćby i na weekend. Zapewne nie wytrzymamy tam na górze bardzo długo i prędzej niż później charakterystyczny dźwięk otwieranego otwieraczem kapsla powróci w nasze progi. Wtedy wszystko wskoczy na właściwe tory, a wspomnienie Aperol Spritza będzie jawiło się jako sen. A może wcale nie? Może to początek nowych smaków i przyzwyczajeń…? Czas pokaże – na razie nic jeszcze nie kupiłam.
Wy oczywiście kupić możecie – nasze wyroby lanczowo-deserowe. W dniu dzisiejszym przedstawiają się one w następującym szyku:
– krem brokułowo-groszkowy, z pestkami dyni/ dwie porcje kremu ze świeżych pomidorów
– linguine aglio olio pomodoro – z lekko pikantnym sosem z długo duszonych w oliwie pomidorów z dodatkiem czosnku, z natką pietruszk i serem grana padano
– tarta z burakami, pecorino romano, bazylią i suszonymi pomidorami
– sbriciolata z truskawkami i ricottą.