9 września 2024
W poprzednim tygodniu miałam wybór między dwoma seansami w kinie. Pierwszy to „Bulion i inne namiętności”, a drugi to „Strange Darling”. Nie wiem jak tam inni ludzie w branży gastronomicznej, ale ja nie przepadam specjalnie za tematyką kulinarną w kinie – raczej stronię w wolnych godzinach. Kiedyś dziewczyna kolegi, kiedy byliśmy u nich w odwiedzinach na działce założyła z góry, że to ja będę się zajmować obiadami. Od razu postawiłam granicę, że raczej nie sądzę, bo jestem tu na wakacjach i ostatnie co chcę robić, to gotować. Powiedziałam, że co najwyżej mogę zrobić jajecznicę na niedzielne śniadanie. A na obiad zrobiliśmy normalnego polskiego grilla – kiełbaski, chleb, cukinia i jakaś karkówka. I był git.
„Bulion…” pewnie jeszcze kiedyś obejrzę, bo lubię patrzyć na Juliette Binoche, ale pragnęłam czegoś innego. A będący już po seansie „Strange Darling” obiecywali duże wrażenia i przestrzegali, żeby absolutnie NIC przed seansem nie czytać, bo popsujemy sobie zabawę. I ja takoż nic Wam o fabule nie napiszę, bo nie jestem Spojler Mistress, ani Joy Killerką (tą ostatnią czasem bywam, ale w innych okolicznościach).
Czy warto się wybrać na „Strange Darling”? Oczywiście że warto. To wspaniała filmowa zabawa, świetna rozrywka i nieopatrzone twarze. Przyznaję, że dość szybko rozgryzłam płot – jeszcze przed twistem – ale to nie jest takie trudne i jak się to ogarnie to wcale nie psuje się sobie zabawy z oglądania. Poza tym są tam wspaniałe, nieograne twarze, które wykonują świetną aktorską robotę. A męski główny bohater jest naprawdę przystojny. Aktorka grająca Damę przypomina mi troszkę wczesną Juliette Lewis. Ale najfajniejsze jest to, że film wyprodukował i zaliczył swój debiut operatorski Giovanni Ribisi. Baaardzo lubiany przeze mnie aktor – kto chce go dużo na ekranie niech sobie zapoda serial „Pete Kombinator” na Prime Video – jest tam wspaniały. Wybaczam mu nawet scjentologię. Ribisi nakręcił cały film na taśmie 35 mm i to jest bardzo fajny zabieg, bo film dużo na tym zyskuje. Poza tym zdjęcia są świetne.
Czytałam na forach, że jest niewiele seansów i w późnych godzinach, więc tym bardziej polecam. Może nie dałabym filmowi dziesięciu czy dziewięciu gwiazdek jak niektórzy krytycy, ale siedem i pół jak najbardziej.
No i od obejrzenia inaczej będziecie już słyszeć stary hit grupy Nazareth „Love Hurts”.
A teraz zapraszam na menu:
- harira – marokańska zupa z soczewicy i ciecierzycy
- chili con pavo – z piersią z indyka, fasolą, papryką i ryżem
- tarta z dynią, kozim serem i suszonymi pomidorami.