Dary losu, ekhm, lasu. Biszkopt z poziomkami

Biszkopt z owocami i kremem śmietankowym

Wyjeżdżaliśmy ostatnio na wieś, wspominałam o tym zresztą. Pociągiem do Włoszczowy (błogosławiony peron Włoszczowa Północ), a potem 40 km przez lasy i pola. Trasą, z którą Google sobie absolutnie nie poradził i gdybyśmy go posłuchali, pewnie pisałabym teraz do Was z łanu pszenżyta gdzieś pod Radomskiem, z mobilnego urządzenia. O ile byłby internet. Przyznaję, zgubiliśmy się raz, ale zmarudziliśmy tylko 4 kilometry, poza tym gdy zdezorientowani staliśmy przy pokaźnej górze obornika, z lasu jak na zawołanie wyłoniła się babuleńka i rozjaśniła nasze wątpliwości co do trasy. Mobilne urządzenie z namierzaniem położenia też nas uratowało, ale nie byliśmy z tego specjalnie dumni.

Zwłaszcza jak sobie człowiek przypomni jak to kiedyś w Bieszczadach szlak nam się urwał u rolnika w obejściu. Ten rechotał z naszej niewiedzy, nawet zawołał żonę, żeby sobie popatrzyła na dziwowiska. Wytłumaczył nam drogę mniej więcej w ten deseń: „Pójdziecie prosto, potem w lewo, za tym drzewem co zwykle, tam do miedzy Józka trzeba dojść…” itd. Po pożegnaniu się z uroczym autochtonem, żadna z ośmiu osób nie była w stanie powtórzyć nawet jednej dziesiątej bezcennych wskazówek. Dlatego dwie doby kluczyliśmy po bezdrożach, mijając tylko wypalaczy węgla drzewnego, którzy tygodniami siedzieli w głuszy, umorusani jak górnicy. I sępiliśmy od nich szlugi, bo kasa była, ale sklepy się nie trafiały. Aż tu nagle, po dwóch dniach tułaczki… niespodziewanie weszliśmy na ten właściwy, jedyny szlak. Do dziś zachodzę w głowę jak nam się to udało. A nawet komórek wtedy nie było. Ech…

poziomki w lesie

A w naszym świętokrzysko-radomszczańskim lesie, uzbrojeni w zdobycze techniki, po trzech godzinach wreszcie dotarliśmy do celu. Po drodze mijaliśmy takie poziomiska i jagodniaki, że co chwilę zsiadałam z roweru na popas, no bo jak tu zostawić na krzaczkach te delicyje? Obiecaliśmy sobie, że na drugi dzień uzbieramy i na coś przerobimy.

Tak też się stało i w drodze powrotnej towarzyszył nam słoik po majonezie kieleckim, wypełniony poziomkami. Oto jak go wykorzystaliśmy:

Biszkopt z owocami i kremem śmietankowym

Czas przygotowania: 1 godzina

Biszkopt:

  • 5 jajek
  • 8 łyżek cukru, może być ten drobny kryształ
  • 5 łyżek mąki pszennej
  • 5 łyżek mąki ziemniaczanej

Włączamy piekarnik na 170 stopni, termoobieg. Oddzielamy białka od żółtek. Żółtka ucieramy z cukrem około 10 minut, jeśli mamy drobniejszy cukier, wystarczą 4 minuty. Ubijamy pianę z białek. Do żółtek przesiewamy mąkę, mieszamy i delikatnie dodajemy pianę. Całość wylewamy na posmarowaną masłem i posypaną bułką lub mąką tortownicę i pieczemy pól godziny. Po upieczeniu możemy biszkopt potrzymać w wyłącznym piekarniku, ja tak zrobiłam i w ogóle nie opadł. Zresztą wyrósł równiutko, sama się zdziwiłam, bo nie raz ciasto miało górę na środku. Gdy wystygnie, przekrajamy go wzdłuż na pół i smarujemy kremem.

poziomki na biszkopcie

Krem śmietankowy:

  • 250 g mascarpone
  • 200 g śmietanki 30 lub 36 procent
  • kilka łyżek cukru, wedle upodobań

Schłodzoną śmietankę ubijamy, delikatnie łączyły z mascarpone, dodajemy cukier.

owoce na biszkopcie

Masę wykładami na spodnią część biszkopta, po czym kładziemy owoce, w moim przypadku były to poziomki, trochę jagód, truskawki i ananas z puszki. Zalewą nasączyłam biszkopta, jeśli nic nie macie, można użyć posłodzonej wody lub herbaty z cytryną. Można też od biedy nie nasączać. Potem przykrywamy drugą częścią ciasta, dociskamy i wstawiamy do lodówki, żeby smaki się przegryzły, na jakieś pól godziny conajmniej.

Jedząc te pyszności aż chciałoby się zaśpiewać za Szymonem Wydrą: „Darirum darum dirum, dary… dary losu” :D

Scroll to Top