Tak go nazywali – kawior z bakłażana. Pamiętam tę potrawę , „mille feuille z kawiorem z bakłażana”. Nazwa, której nikt w całej restauracji nie potrafił poprawnie wymówić. Łącznie z szefem, doświadczonym kucharzem, mającym za sobą szefowanie w topowych lokalach, programy kulinarne, a przed sobą kilka innych powodów do glorii. Było kombinowanie – mil fła, mil foj, mil fej. Nawet nie pamiętam, na czym stanęło. I tak byłam zafascynowana wszystkim co tam widziałam, bo było to moje pierwsze zetknięcie z polską „haute cuisine” (co akurat umiem wymówić). Te sprzęty, mroźnia i chłodnia, ta chłodziarka szokowa, no i moje marzenie do dziś – Kitchen Aid – robot kuchenny tak wielofunkcyjny i piękny, że mógłby tylko stać na półce i być podziwianym. A on jeszcze wykonywał tysiące mieszająco – szatkujących czynności.
Wtedy ta nazwa wydawała mi się właściwą, teraz trąci trochę patosem, chociaż moje „ulubione” to i tak „w towarzystwie”, „pod pierzynką”, czy „wędliny lisieckie, zimnym dymem wędzone”. Ostatnio naczelna kucharka naszego kraju chwaliła się w jakimś wywiadzie, że to właśnie od niej cała Polska ściągnęła taką nomenklaturę. Na jej miejscu siedziałabym cicho i ucięła wszelkie powiązania między mną a pierzynami na postumentach.
Szumnie nazwany kawior z bakłażana jest pyszną pastą, nie wymagającą wielkiego wysiłku, czyli naszą ulubioną. Trzeba tylko wcześniej upiec kilka bakłażanów i poczekać aż wystygną. Oczywiście jeśli mamy chłodziarkę szokową, wystudzą nam się do pół godziny, jeśli jednak brak nam tego podstawowego sprzętu, zróbmy to poprzedniego dnia wieczorem, albo kilka godzin przed podaniem. Reszta prezentuje się tak:
Kawior z bakłażana
Czas przygotowania: 15 minut, plus pieczenie i studzenie oberżyn
Składniki:
- 3–4 bakłażany
- 2–3 ząbki czosnku
- garść natki pietruszki
- oliwa extra vergine
- sok z cytryny lub limonki
- sól i pieprz
- opcjonajnie 2–3 fileciki anchovies, jeśli posiadacie
Bakłażany przekrajamy wzdłuż na pół, skrapiamy, lub smarujemy pędzelkiem oliwą i wkładamy do nagrzanego do 220 stopni piekarnika. Pieczemy około 20 minut, tak żeby miąższ zbrązowiał z zewnątrz, a środek był miękką pastą. Sprawdzamy widelcem. Gdy są gotowe, wyjmujemy i odstawiamy do wystygnięcia. Potem nacinamy miąższ nożem, robiąc kratkę.
Wyciągamy go delikatnie łyżką, wkładamy do wysokiego naczynia, wlewamy ok. 50 ml oliwy, dodajemy czosnek, przyprawy, sok z cytryny i anchovies. Całość rozdrabniamy malakserem. Na końcu wsypujemy natkę, ostatecznie doprawiamy i już. Do czego używać? Najlepiej na party, albo po prostu jako przekąskę na chlebie czy grzankach. Ja zapodałam do tego chipsy tortilla i krakersy, a gdy niezdrowe śmieci zostały zjedzone, maczaliśmy w kawiorze świeże gruntowe ogórki, pokrojone w słupki.