Śmiało zwalczymy smutek i strach za pomocą tej optymistycznej (:D) bulwy. Zacznijmy od przekrojenia jej na pół i uczynienia sobie wesołych kolorków, na podobę bałwana. W razie gdyby perfekcyjny makijaż był już wcześniej na naszej twarzy, proponuję jednak wrzucić bulwę wraz z kilkoma kolegami do garou i zagotować do miękkości. Ja na przykład obejrzałam w tym czasie „Bullita” w towarzystwie młodego fotografa u progu kariery i chipsów przez niego zakupionych. Gdy fotograf oddalił się do swoich spraw, a Steve Mcqueen odniósł gorzkie zwycięstwo nad złem, buracy zdążyli zmięknąć. Podczas procesu stygnięcia pojawił się mój sister i bacznie mnie obserwował. Co im zrobiłam? Na plasterki! No, nie do końca, pokroiłam je w drobne cząstki, posypałam natką pietruszki i posiekanymi orzechami, doprawiłam solą, pieprzem, oliwą i octem winnym. No i się niezła sałatka zrobiła! O buraczanych przygodach opowiem na pewno niebawem, gdyż latosiej jesieni się na nie zasadzam.
P.S. Wspomniałam sistera, gdyż to jego – nie moja – facjata widnieje na zdjęciu :)