My, naturalizowani Podgórzanie, lubimy sobie zjeść porządne, treściwe śniadanie. No, przynajmniej ja i mój ukochany lubimy. Odkąd pamiętam, gdy wstawałam rano, moją pierwszą myślą było: „Co dziś pysznego zjem na śniadanie?”. W całym życiu może z 10 razy wyszłam z domu bez tego najważniejszego posiłku i czułam się okropnie. Jedyne o czym wówczas potrafiłam myśleć to jak najszybsze zapełnienie żołądka. I to nie byle czym, czyli żadna tam drożdżówka czy rogalik 7 days (czy jak to tam się pisze). Bułka z serem lub wędliną, masłem i jakimś warzywem. Takie bułki miałam zawsze w szkole na drugie śniadanie. I musiałam się dzielić „gryzami”. Dzieliłam się, pewnie, żeby nie być chciwusem, ale serce krwawiło… Moje dwie przyjaciółki posilały się dopiero po szkole. Do tej pory nie wiem jak funkcjonowały. Ba! Jak udało im się bez śniadania skończyć studia?!? Może to kwestia ponadprzeciętnych zdolności… Trzecia przynosiła wprawdzie swój prowiant, ale był on przez nas nazywany „suchą nędzą”, bo kanapki były na wczorajszym chlebie i bez warzyw w środku, czyli bez poślizgu.
Śniadaniowy obowiązek pozostał mi do dziś. I ciągle ewoluuje. Bo na przykład jeszcze kilka lat temu nie wyobrażałam sobie jakiegoś ciepłego śniadania. Gdy przygotowywałam śniadania angielskie w restauracji, patrzyłam ze zgrozą na zawartość talerza i myślałam z wyższością o utytych wyspiarzach. No ale pogląd się zmienił i teraz myślę że takie śniadanie ma dużo zalet. Może niekoniecznie jadłabym jego pełną wersję, ale myślę że w takim burym, wilgotnym klimacie daje energię i lepszy humor. Pozwala dotrwać do popołudniowego piwa w pubie ze znajomymi.
Tony Sirico aka Paulie Walnuts. Some rights reserved by heartonastick / flickr
Idąc śniadaniowym tropem, znaleźliśmy ostatnio nasz ideał. Gdzie był? W książce „Rodziny Soprano książka kucharska, opracowana przez Artiego Bucco”. Jest bardzo ładnie wydana, zawiera „ciekawostki” z życia serialowych bohaterów i ich ulubione dania. Naprawdę fajny gadżet dla fanów serialu (notabene – zaczynam dopiero piąty sezon). Na stronie 149, w rozdziale poświęconym członkowi Rodziny Soprano o pseudonimie operacyjnym Paulie Walnuts, widnieje danie „Uova in purgatorio”. Czyli jaja w czyśćcu. Nomenklatura dość zabawna, ale danie do zabawnych nie należy, można powiedzieć, że to poważny posił dla dużego chłopa. Sprawdziliśmy. Pyszność. A oto przepis i składniki.
Jaja w czyśćcu
Czas przygotowania: 15 minut
Składniki dla 4 osób:
- ząbek czosnku
- 2 łyżki oliwy
- półtorej szklanki pulpy z pomidorów, lub krojonych z puszki (półtorej szklanki to będzie plus minus jedna puszka 400 g)
- 4 listki bazylii, lub szczypta suszonego oregano
- sól i świeżo zmielony pieprz
- 8 dużych jaj
- łyżka parmiggiano, grana padano lub pecorino romano (bez sera też smaczne, jak zetrzecie trochę żółtego potrawa się nie obrazi)
Podsmażamy lekko rozgnieciony czosnek na sporej patelni. Dodajemy pomidory, bazylię i przyprawy i redukujemy na małym ogniu aż sos zgęstnieje. Na końcu robimy 4 wgłębienia w sosie, wbijamy tam jajka, posypujemy serem. Całość przykrywamy i dusimy jeszcze około 3 minuty aż białka się zetną. Uważajcie na żółtka, kiedyś nam się ścięły i danie wyszło niezbyt smaczne. Jeśli jednak wszystko będzie jak trzeba, z czyśćca polecicie prościutko w niebiosa, chwaląc Pana za tak wspaniałe danie. Alleluja!