Przypomniała mi się historyjka, tak a propos sera z kozy. Jechałam kiedyś z Krakowa do Bielska. W pewnym momencie podróży zobaczyłam z okna autobusu pizzerię „Capra”. Co za bezsensowna nazwa dla pizzerii – pomyślałam, bo słowo to oznacza kozę w języku italiańskim. A koza do pizzy ma się niemrawo. Kiedy po chwili zobaczyłam nazwę miejscowości – Kozy – wyśmiałam samą siebie, bo w świetle tego odkrycia nomenklatura była znakomita. Nie wydaje mi się, że kiedykolwiek przekroczę progi owej pizzerii, ale ją zapamiętam i będę wypatrywać przejeżdżając przez tamtejsze okolice.
Ser został spożyty, pozostało jednak mnóstwo innych wiktuałów do obróbki i konsumpcji. Cóż jednak z tego, skoro na podobę motylicy wątrobowej zalęgł się we mnie leń? Je leń? Je, ale najlepiej żeby mu podali na tacy. Gotowiznę. On będzie żuł i tępo patrzył w ścianę. Ożywi się tylko na wieść o najnowszym odcinku właśnie oglądanego serialu. Że tarta miała być na słodko? Przecież, u licha, jest gorąco. Jak włączę piekarnik, temperatura w mieszkaniu będzie nie do wytrzymania. A dom ma być przecież oazą, a nie środkiem pustyni.
Na kulinarną niemoc sposób jest tylko jeden – makarony. Najlepiej te szybko się gotujące. Czułam że znowu posmakuję włoskiego stylu życia. Właściwie ta myśl nie wydała mi się przykrą. Leń – Motylica podchwycił ją ochoczo i nawet się ożywił/ożywiła. Jako że wśród darów losu ze sklepu – i skłamałabym pisząc, że to ukochany sklepik osiedlowy – był słoik karczochów w oleju, postanowiłam dołączyć część jego zawartości do listy składników obiadowych. Reszta przedstawia się następująco:
Makaron z cukinią, karczochami
i suszonymi pomidorami
Czas przygotowania: 15 minut
Składniki dla trzech osób (tym razem przekornie ;)):
- 300 g makaronu – dowolnie wybrany, ja użyłam tagliatelle żółto-zielone szpinakowe
- kilka karczochów z zalewy (szukajcie a znajdziecie – ma je na przykład Lidl)
- kilka pomidorów suszonych
- kilka plastrów cukinii
- kilka ząbków czosnku
- pół małej cebuli
- olej/oliwa do smażenia plus oliwa extra vergine do sosu (lub olej rzepakowy, lub inny tłoczony na zimno – taki jaki najbardziej lubicie)
- opcjonalnie – ser grana padano / natka pietruszki do posypania
Cóż, z kronikarskiego obowiązku napiszę jakie są procedury. Macie makaron? „Wiecie co z nim zrobić. Na mój koszt!”. No może niekoniecznie na mój, ale ugotujcie go w osolonej wodzie, pokrójcie składniki, podsmażcie na patelni i połączcie to wszystko. Nie miałam w domu białego wina, ale dodałam olej z suszonych pomidorów, trochę tego z karczochów i nieco zalewy z zielonego pieprzu. Sprawdziło się znakomicie. Siostra i ukochany byli radzi smakując. Motylica też nie narzekała.