Wygrały. Są. A ja się niezmiernie cieszę. Wszyscy znamy zasady Jadłospisu Demoluda i wiemy, że jedynym kryterium wyboru jest nazwa. Nazwy potraw, które się dobrze kojarzą bądź brzmią smacznie i intrygująco, zwyciężają. Tak było i tym razem. No przecież kluski po czesku to musiał być wypas! Wielu Polaków przynajmniej raz wizytowało Czechy i Słowację i kosztowało tamtejszych mącznych specjałów. Dlatego w ciemno postawili na „halousky”,bo są pyszne.
Informuję jeszcze wszystkich, którzy nie zaglądają na Facebooka, że tym razem korzystałam z książki Marii Lemnis i Henryka Vitry „Książka kucharska dla samotnych i zakochanych”. Wprawdzie wydano ją w 1977 roku, ale mam podejrzenie że do wydanie któreś z kolei, bo wstęp datowany jest na 1957–58. Mamy więc do czynienia niemalże z prehistoryczną tabliczką.
Podaję Wam więc od razu listę składników. Oto ona:
- ugotowany makaron
- pokrojona szynka
- olej do smażenia i sól i pieprz do smaku.
Co Wy na to? Ja tam mówię: „Nareszcie”. Nareszcie potrawa okazała się skąpa, biedna i myląca. Zacieraliśmy z ukochanym ręce na myśl, że wygra kluch z wędliną. Naszej radości nie zmącił nawet fakt, że to my jesteśmy próbowaczami. A co tam! Zresztą dziś na pierwszy obiad jadłam nie byle co, bo w związku ze swoją wizytacją rodzicielka przyrządziła nam ruskie. A po ruskich od mamy to cały świat kochamy. Więc co to dla mnie przełknąć dwuskładnikowy obiad? Nie takie rzeczy ze szwagrem…
Uwinęliśmy się dosłownie w 10 minut, bo co tu jest do zrobienia? Woda, kluchy i szynka. Dodaliśmy jedynie jako rasowacz trochę dymki. I powiem Wam że było naprawdę dobre. Doszłam do wniosku, że powinnam dodać nową rubrykę do Wielkiej Pyszności, pod tytułem „Obiad dla studenta”. Zrezygnowałam jednak po namyśle. Bo po pierwsze – studentasy teraz lepiej się żywią, a po drugie – w tej materii najlepiej doradzają dziarscy chłopcy, którzy piszą jak uczynić życie trudniejszym. A kto nie wie o czym w ostatnim zdaniu mowa niech popyta i poszuka – to naprawdę znakomita lektura i skarbnica wiedzy.