Ta amerykańska wersja jest jak zwykle inna od europejskiej. Większa, grubsza i na bogato. Nie dziwota – tam wszystko mają większe.
Naleśników spróbowałam po raz pierwszy kilka lat temu, kiedy pracowałam u Amerykanina z Texasu, przyrządzając śniadania w jego restauracji. Spróbowałam tego, co sama przygotowałam, bo jakiegoś specjalnego przeszkolenia nie przeszłam. Zrobić według przepisu, usmażyć, podać. Ot, cała filozofia. Posmakowały mi na tyle, że potem często zapodawałam je na obiady pracownicze. Jako, że dbam o to czym wypełniam żołądek, starałam się robić obiady dość różnorodnie. W końcu było to jedzenie, które przyjmowałam 5 dni w tygodniu przez 2 lata, czyli wtedy większą część mojego życia. Przypomniałam sobie, że nawet kopytka czasami gotowałam. A wszystko to w wielkiej konspiracji, bo zwyczaje tam panowały dziwne. To znaczy – obiad pracowniczy teoretycznie nam przysługiwał, ale właściciel nie był jego orędownikiem. Tak wiec jeśli zrobiliśmy sobie jedzenie, a on niespodziewanie się pojawiał w celu tuczenia pańskiego konia, ludzie robili przedziwne kombinacje ze swoimi talerzami.
Najgorzej widziany był przez niego jedzący kierownik (zwany szumnie general manager), dlatego biedne dziewczęta przełykały w popłochu i biegły powitać „pana” pospiesznie gryząc wielkie kęsy. Dewiza Teksańczyka była taka: jeśli nic się nie dzieje to posiłek się nie należy, ponieważ nic nie robimy i na pewno nie jesteśmy głodni i zmęczeni. Jeśli zaś goście odwiedzają nas tłumnie w danym dniu, znowuż nie wolno jeść, bo nie ma na to czasu :D. Naprawdę cieszę się, że mam to już za sobą, chociaż pracę tam wspominam dobrze i owocnie.
Amerykański naleśnik jest stworzony jako baza dla syropu klonowego. Nic tak wspaniale do niego nie pasuje. Do tego jeszcze kawałeczki świeżego masła na wierzch, cukier puder do posypania i jesteśmy w paradajsie. Zdaję sobie jednak sprawę że syrop klonowy to nie jest dobro powszednie z zieleniaka na naszej ulicy, trzeba więc zastępować je innymi dodatkami. Mnie najlepiej smakuje z koktajlem truskawkowo–jogurtowym (w zimę oczywiście z truskawek mrożonych), lub miodem i obowiązkowo cukrem pudrem i kawałkami masła. Oczywiście jak większość przedstawionych tu przepisów także i ten razi swa prostotą. Oto dowód:
Naleśniki amerykańskie
Czas przygotowania: 20 minut
Ciasto naleśnikowe (porcja na 4 osoby):
- pół litra mleka
- pół kilograma mąki
- płaska łyżka proszku do pieczenia
- płaska łyżeczka sody
- 2 jajka
- szczypta soli
- 3 łyżki oleju
- 2 płaskie łyżki cukru waniliowego
- 2 płaskie łyżki cukru
To wszystko umieszczamy w wysokim naczyniu i miksujemy. Pamiętamy oczywiście, by jajka wybić ze skorupek. Wyjdzie dość gęste ciasto. Do jego smażenia potrzebna jest patelnia teflonowa, żeby naleśniki nie przyklejały się i mogły być swobodnie smażone bez tłuszczu. Wylewamy na nią porcje naleśnikowego ciasta i formujemy w duże kółka. Ogień nie może być super wielki, bo się spalą od zewnątrz i będą surowe w środku. Jeśli są złote, przewracamy je za pomocą łopatki. I tak robimy aż skończy się ciasto. Jeśli mamy dwie patelnie, smażmy na obu, będzie szybciej.
Wersja podstawowa podania to posypanie cukrem pudrem i położenie na nich kawałków masła. Jeśli jednak chcemy bardziej na bogato, robimy koktajl owocowo – nabiałowy z cukrem lub polewamy miodem. Że o syropie klonowym nie wspomnę. Wtedy naprawdę posmakujemy Hameryki!