„A jak to jest na leśnika” – spyta ktoś. Nie posiadłam jeszcze tej wiedzy, ale z filmów Barei wiem, że Dzień Leśnika celebrowany jest w Polsce drugiego maja. W ów dzień można leśnikowi wręczyć prawie imiennika – naleśnika. Ale jest styczeń – nie widzę powodu żeby czekać do majowego weekendu. Po co w ogóle czekać na leśnika? Można wykonać i spożyć samemu, ewentualnie częstując domowników.
Po pierwsze – podzielę się dziś z Wami moim przepisem na ciasto. Będzie to przepis uniwersalny, do wersji słodkich i słonych. Proporcje? wiadomo – 90/60/90. Poza tym robię je w ten sposób: wlewam do miski około pół litra mleka, wbijam 2–3 jajka, wsypuję słuszną szczyptę soli, wlewam około 50 ml oleju i dodaję mąkę. Ile? Wiadomo – na oko. W tym przypadku oko jest łatwe do wymierzenia. Wsypujemy mąkę. Miksujemy. Sprawdzamy pół-organoleptycznie, czyli „na palucha”. A mianowicie wkładamy rzeczonego palucha do masy i obserwujemy co się dzieje. Jeśli ciasto spływa po paluchu jak po kaczce (znalazłam mały odnośnik do leśnika!), wsypujemy ostrożnie dalej. W momencie kiedy paluch po wynurzeniu jest oblepiony ciastem i nie widać koloru skóry już wiemy że osiągnęliśmy właściwy punkt. Ostatnio eksperymentuję z mąką i dodałam pół kukurydzianej. Wyszły naprawdę świetne naleśniki, przysmażają się na bardziej brązowo i mają lepszy smak.
Jeśli mamy już doskonałe ciasto, a może nawet usmażyliśmy stertę naleśników, możemy część z nich wykorzystać na deser. Deser jest absolutnie klasyczny, zowie się „naleśniki Suzette”. Zainteresowanych odsyłam do źródeł, bo oczywiście jest historyjka – piękna Suzette, król Anglii, nadworny kucharz, przypadek i tak dalej… Naleśniki te nie mają nadzienia. Niech broń Boże Was to nie zraża, bo mają inne walory. Są przesiąknięte likierem pomarańczowym, który Ty – Drogi Czytelniku – własnoręcznie wykonasz. I będzie to jak zwykle wielka prostość. Zaczynamy od składu.
Naleśniki Suzette
czas przygotowania: 15 minut
Składniki:
- pyszne naleśniki (dwa na osobę, przepis powyżej)
- trzy–cztery pomarańcze (z jednej będzie nam potrzebna starta skórka, z pozostałych sok, ostatnią kroimy na czastki)
- trzy czwarte szklanki cukru
- dla ortodoksów i lubiących flambirowanie (zaraz wyjaśnię) kieliszek spirytusu lub rumu
- opcjonalnie lody waniliowe – wspaniale się komponują z resztą
Do szerokiego rondla o grubym dnie wsypujemy cukier. Czekamy aż sie rozpuści, po czym zachowujemy czujność jak myśliwy – leśnik, bo skarmelizowany cukier nie może się spalić. Jak ma już złoty kolor i się w większości rozpuścił, zalewamy go sokiem z pomarańczy i dodajemy startą skórkę. Sos się teraz musi zredukować, czyli pozbyć się połowy objętości przez odparowanie. Gdy to nastąpi, wkładamy do rondla cztery naleśniki złożone w koperty. Jak nasiąkną płynem, zdejmujemy po dwa na talerz, polewając całym likierem z rondla. Teraz nastąpi rzeczone flambirowanie. Polewamy naleśniki alkoholem i ostrożnie podpalamy. Nie będzie to wielki ogień, po kilkunastu sekudnach zgaśnie, zostawiając po sobie aromat. Dodajemy gałkę loda i czastki pomarańczy, zamykamy oczy i myślimy o Anglii, przepraszam, o królu Anglii, Edwardzie VII (1841–1910).