Jakiś czas temu zaprzyjaźniony klient – z tych, którzy przychodzą od początku, pomagają i kibicują – dawno nie widziany przyszedl na śniadanie. Zjadł, wymieniliśmy parę zwyczajowych formułek, po czym już przy płaceniu trochę ponarzekał, że ogólnie mu sie nie chce. A potem rzucił:
– Zważyłem się wczoraj.
Ja zrozumiałam:
– Zwarzyłem się wczoraj,
Dlatego tokiem prostackich, przyziemnych skojarzeń ciągnę:
– Ma Pan na myśli to, że przeholował Pan wczoraj z alkoholem?
– Nie. Wszedłem na wagę. Przytyłem pięć kilogramów.
Moje myśli biegły dwoma torami: pierwszy mówił, że niby że to ja jestem winna? Przecież ja nic nie tyję na swojej kuchni! Drugi tor westchnął – szkoda, że ludzie nie mówią komiksowymi dymkami, uniknęłabym „czeskich” błędów.
Dziś w lanczowni wielka mnogość. Są dwie zupy – kukurydziana i krem z dyni. Są trzy drugie dania – lasagne z porem i gorgonzolą, lasagne z oliwkami, bakłażanem i cukinią, oraz chili con carne z pszenną tortillą (bezglutenowiec dostanie kukurydzianą).
Kanadyjczycy obecni, cztery kawałki marchewkowego wciąż są. Dołączyła do nich tarta cytrynowa.