Cóż – „Steva Jobsa” oceniam nisko – na dwa chrapy. To moja prywatna skala ocen filmowych. Wiąże sie ona z szybkością zapadnięcia w drzemkę i długością samej drzemki. Tak – usnęłam szybko. Tak – pochrapywałam, a małżonek budził mnie pospiesznie, po ludzie zerkali w moim kierunku. Gorsza sytuacja zdarzyła mi się tylko raz, kiedy to na sali kinowej usnęłam i obudził mnie własny chrap. Towarzyszący mi kumpel przewrócił tylko oczami i mruknął coś o żenadzie. W każdym razie obudziwszy się i dotrwawszy do napisów końcowych, znudziłam się niepomiernie, a pod koniec czułam zażenowanie łopatologicznymi próbami ocieplenia wizerunku współtwórcy Apple. A najbardziej mnie śmieszą te tyrady, te przemowy. One zawsze trafiają w sedno, zawsze celnie kąsają. Odpowiednie dla przyszłości słowa są zawsze wypowiadane we właściwym czasie a dzieci i nastolatki są takie mądre i dojrzałe. Bohater dostaje od innego bohatera lekcję poglądową i zaczyna rozumieć, że postępował źle. Blee…
My tam postępujemy dobrze, przynajmniej w kwesti jedzenia.
Dziś postapiliśmy tak, że przygotowaliśmy marokańską zupę z ciecierzycy i fasoli z koprem włoskim, selerem naciowym, świeżym szpinakiem i kaszą pęczak.
Kilka porcji kremu z cukini z grzankami też się znajdzie.
Na główne możemy Wam zaproponować tacos z wołowiną w kukurydzianych tortillach z salsą pomidorową z awokado i sałatą lodową.
Tarta wytrawna to wędzony halibut, groszek, pomidorki i holenderska gouda.
Na słodko jest tarta z białej czekolady z kardamonem i musem malinowym.