Zaczynam od anonsu. Anons jest taki, że
PIĘTNASTEGO SIERPNIA MAMY ZAMKNIĘTE.
To czerwona kartka w kalendarzu i większości z Was nie będzie tu i tak. Będziecie świętować ten dzień. Nigdy nie jestem pewna, jakiej matki boskiej jest to dzień, ale ma chyba związek z dożynkami. Jak byłam małą dziewczynką i spędzałam wakacje u dziadka na wsi, takie dożynki były i moim udziałem. I całe żniwa sierpniowe też w związku z tym. Znaczyło to skrócenie czasu zabawy o prace w polu – wszystkie te snopki, ładowanie siana na wóz itp. Ale w sumie to też był rodzaj zabawy (jak teraz patrzę z perspektywy to była zabawa, ale wtedy prawdopodobnie tak nie myślałam). A powroty wozem z dalekich nadbużańskich łąk na olbrzymiej kupie siana uważałam za szczyt szczęścia.
Dziś mam inne szczyty szczęścia, bardziej przyziemne. Jedzenie oczywiscie do nich należy.
Dla niektórych dzisiejszy lancz może być takim szczytkiem, takim kopczykiem Wandy z Nowej Huty.
Na pierwsze danie jest toskańska zupa pomidorowa, a wspomniany przeze mnie szczytek to quesadillas. Czyli razowa pszenna tortilla, szynka, grillowana cukinia, ser, sos z wedzon papryką i sałata.
W tarcie wytrawnej jest dynia, pomidorki cherry i bryndza.
Na słodko sæ dwie tarty – czekoladowo-blokowa i z kremem czekoladowym i konfiturą porzeczkową.
Przypomniałam sobie – to Matki boskiej Zielnej.