Hej, starsza siostro. Wiem, że to Ty miałaś iść wczoraj na koncert Kings of Leon, ale nie mogłaś i ja poszłam zamiast Ciebie. Postarałam się – włączyłam wczoraj na Spotify ich płytę, żeby poznać więcej niż dwa najpopularniejsze kawałki. Przed wyjazdem z domu okazało się, że złapałam gumę. Ale nic to – dotarłam na miejsce tramwajem. Tauron Arena jest ogromna, wydaje sie większa w środku niż na zewnątrz. Kupiłyśmy sobie po piwku i nachosy i usiadłyśmy na swoich miejscach. Mam nadzieje, że też byś sobie kupiła. Gdy zespół wszedł na scenę, miałam okazję pierwszy raz zobaczyć, jak wygladają ci, którzy będą dla nas śpiewać. Trzymałam to pudełko z nachosami (styropianowy lunchbox, dzielony) i siorbałam browarka, czułam się trochę jak bezmyślny konsument produktu kulturalnego, który zabrał komuś miejsce. Miałam taką gonitwę myśli i strumień świadomości, że gdybym pognała pędem do domu i usiadła do komputera, wyszedłby z tego „Ulisses”, wersja skarlała – „Godzina z życia bufetowej, oglądającej koncert w dużej hali”.
I ten koncert naprawde mi się podobał. Spałam tylko troszeczkę, bo starałam się godnie Cię reprezentować (siostra B. twierdzi że zrobiła mi zdjęcie i będzie kompromitować). Nie wiedziałam, że Kings of Leon mają w Polsce tylu oddanych fanów.
Gdybyś wczoraj tu była, na pewno przyszłabyś dziś do bufetu. Oto, co byś mogła zjeść:
– krem z kalafiora z różyczkami brokuła w oliwie
– krem z soczewicy i marchewki z kminkiem i kolendrą
– cassoulet, czyli rodzaj francuskiego gulaszu (który powinien być de facto długo zapiekany, ale musiałam go przekształcić i dostosować do naszych możliwości)
– tarta wytrawna z brokułami, kozim serm i pomidorkami
– tarta czekoladowa – blok
– tarta ze śliwkami i orzechami laskowymi