Uczepię się jeszcze tego biednego Axla. Postanowiłam wczoraj zacząć autoszkolenie. Powpisywałam frazy ze sceną, Axlem, tańcem w YouTube i wyszło tego całkiem sporo. Jeden filmik miał tytuł: „Axel ballando snake dance”. Patrzę i faktycznie – ten falujący krok rzeczywiście wygląda, jakby wił się wąż. Ale czego tam nie było – ten gościu rusza (a raczej ruszał, bo filmiki ze współczesnych koncertów ukazują mało ruchawego zbotoksowanego człowieka-kukłę) się niemożliwie, śmiesznie i paradnie, w jedyny na świecie sposób. Musiałabym być wybitnie uzdolniona naśladowczo-ruchowo żeby to powtórzyć. Jak zaczęłam próbować, to chyba odpuszczę. Naprawdę, jest bardziej niż nędznie. Po prostu nie dam rady. Pociesza mnie fakt, że skoro on sam już nie jest w stanie podążać swoim wężowym śladem, to nie jestem najgorszą lebiegą.
Czyli jednak gary.
A w garach kolorowo. Na poczatek ostra zieleń w postaci kremu z groszku z jogurtem.
Potem cannelloni nadziane szpinakiem i ricottą, zapieczone w sosie z pomidorów, ziół, czosnku, oliwy extra vergine i śmietanki. Czyli pomarańczowo.
W tarcie dominuje karmin, bo są na niej pieczone buraczki, grillowana cukinia i kozi ser.
I żółcienie na koniec – tarta cytrynowa.