W moim liceum był taki jeden nauczyciel. Nauczał techniki, a także informatyki (wtedy jeszcze na tych starych komputerach, co wyglądały jak małe telewizorki). Nie należał do moich faworytów i vice versa. Pan miał ciężki dowcip, nie zawaham się nazwać go ołowianym, ale w pierwszych rzędach zawsze znalazło się kilku koniunkturalistów, którzy się z nich śmiali (na pewno dla doraźnych korzyści, bo nie wierzę, że kogoś bawił ten paździerz). Pan zajmował salę numer 27. A wszystkie krzesełka z owej sali miały z tyłu napis:
ZANIEŚ MNIE DO 27.
Żeby przypadkiem ktoś ich sobie nie zabrał do innej klasy.
Prawie cały weekend wyglądałam i się czułam jak „zanieś mnie do 27”. Prawie cały, bo w sobotnie wczesne przedpołudnie urządziłyśmy sobie wymianę ciuszków, co podniosło skutecznie poziom adrenaliny. Każda znalazła coś dla siebie, a spady zostały odwiezione do pojemników PCK. Wróciłam do domu z trochę mniejszą torbą, nie minęła dziewiętnasta a pochrapywałam już rozkosznie na kanapie.
Trochę odespałam, nie powiem. Myślę że przetrwamy dzielnie ten tydzień. Na jego początek przygotowaliśmy dla Was:
– krem z dyni z mleczkiem kokosowym, imbirem i limonką
– tagine z kurczaka z suszonymi morelami, orzechami nerkowca, miodem i świeżą kolendrą, do tego kasza bulgur
– tartę z pieczonymi burakami, serem kozim, orzechami włoskimi i tymiankiem
– ciasto marchewkowe z kremem waniliowym