Dziś wszystko nam wyszło takie…dorodne. Piękna kolorowa tarta wytrawna, wyjątkowo wyrośnięta sbriciolata, focaccie też wychlustały – znaczy się, że dróżdż mial komfortowe warunki pączkowania. Biedak może nie jest dorodny z nazwy, ale też trzyma fason. Jak zgłębiłam słowo „dorodna” to zakładam, że pierwotnie chodziło o białogłowę odpowiednio ukształtowaną przez naturę (z naciskiem na szerokie biodra), co to chłop patrzy na nią i od razu widzi szóstkę Piastów Kołodziejów. Chłop aż się śmieje do tej biodrzastej niewiasty bo szóstka Piastow to dwanaście rak do pracy w polu, a przecie chodzi o tę darmową siłę roboczą co pracuje za wikt i opierunek ługiem w zakolu rzeki. Nie zachęcam tym przymiotnikiem żeby tu przychodzić szukać, hm, przyszłych rąk do pracy w polu. Ale na wikt można wpadać zawsze.
A jaki wikt?
Wspomniany biedak, czyli toskańska pomidorowa z czosnkowymi grzankami w środku, oliwą extra vergine i bazylią, dziś w formie pesto.
Niewspomniany debiut – dość ostre tajskie zielone curry z kurczakiem, bakłażanem i zieloną papryką. Do tego ryż basmati i trochę kolendry, bo przywieźli dość biedną i trzeba rozdzielić sprawiedliwie.
W tarcie buraki, mozzarella, czosnek niedźwiedzi, tymianek, pestki dyni i żółty pomidor.
I sbriciolata z ricottą i śliwkami.