Przed chwilą wyszedł stąd Pan Marek, który przyszedł na szybkie śniadanie. Zarzucił mi poranny temat, „Bo tak się zastanawiam, bez związku z tematem – czy można w krakowie kupić strusie jaja?”. Podjęłam wątek, bo wiem, że w Strzelcach w Łódzkiem jeszcze niedawno funkcjonowała strusia ferma. Zastanawialismy się, czy taką skorupę da się rozbić normalnie nożem, czy trzeba użyć młotka.I zgodnie stwierdziliśmy, że takie jajo pokryłoby zapotrzebowanie śniadaniowe trzech skacowanych chłopa. Potem pan zajął się poranną prasówką, a ja sosem rosè. W międzyczasie przyszedł dostawca z kilkoma zgrzewkami jajek. Dopiero jak drzwi się za nim zamknęły dotarło do mnie, że straciłam swoją szansę żeby siedzieć głosno – że przekręcę słowa François Mittteranda. Przecież można było go spytać! A on na pewno by wiedział. No cóż – zostawię temat do następnego jajczanego zamówienia i dam Wam znać.
Tymczasem jak co dzień daję znać o dzisiejszych lanczach i nielanczach.
Zupy są dwie – albo minestrone, albo krem z ciecierzycy i pomidorów.
Na główne zrobiłam, a mąż nadział, cannelloni z pieczonym bakłażanem i ricottą, zapiekane w sosie rosè. Do tarty wytrawnej włożyłam pieczoną dynię Hokkaido, pomidorki, ser grana padano i pestki słonecznika.
A na słodko jest kruche ciasto z porzeczkami.