Postanowiłam wczoraj zaczać kończyć ten siedemsetstronicowy „Głód”, bo trzeba zrobić miejsce na bożonarodzeniowe ksiązki, które dostanę pod choinkę. Zacietrzewilam się więc, czmychnęłam na antresolę i zabrałam się za lekturę. Niestety po pięciu minutach Morfeusz juz miał mnie w objęciach. Z tych błogich objęć wyrwał mnie podekscytowany głos małżonka, że coś znalazł i że specjalnie dla mnie i że mi się spodoba. Znalazł, proszę ja Was, jakiś dokument z lat dziewięćdziesiątych o Guns’n’Roses. W filmie widzimy dziennikarza z kamerą na bekstejdżu. Perkusista ćwiczy na takiej malutkiej cichodźwiękowej perkusji. Na głowie ma rodzaj czapki z pojemnikami z płynem wyglądającymi jak sluchawki, z których to biegną rurki wprost do jego ust. Pewnie sączy płyny wzmacniajace przed wyjściem na scenę. Generalnie wszyscy ci długowłosi rockersi zachowuja się jak gimbaza, a wyglądają jak wygladają. Czyli z dzisiejszej perspektywy dinozaurowo i paradnie, ale zarazem budząc nostalgię za lepszym „wczoraj”.Są i przebitki ze „snake dance” Axla, który jest tak wyewoluowany, że klękajcie narody. Gościu wije się jak wokół drzewa poznania dobra i zła, tyle że saute, bez drzewa.
Małżonek ma nadzieję, że jednak uda mi się opanować te ruchy, dlatego podrzucił mi ten obraz…
To co Wam opowiedziałam zawiera sie mniej wiecej w pieciu minutach, bo ja jednak wybrałam Morfeusza i dokończę oglądanie dziś. A teraz hop do jadłospisu.
Dziś zjadacie:
– krem z dyni i cukinii z zielonym „makaronem” z cukiniowej skórki
– tajskie zielone curry z kurczaka z fasolką szparagową, bakłażanem i groszkiem
– tarta z grillowana cukini, brokułem i serem cheddar
– sbriciolata zmalinam i ricottą
– tarta czekoladowa z porzeczkami