Jutro dzień, ktory pod względem komercjalizacji i rozbuchanej konsumpcji ustępuje jedynie szaleństwu bożonarodzeniowemu. Dzień, o którym przypomniał mi znajomy, który chciał wpaść w tym tygodniu bo ma do mnie sprawę. „We wtorek nie przyjdę, bo przeciez są Walentynki”. „A, rzeczywiście, ale dlaczego miałbyś nie przychodzić?” Po chwili zorientowałam się, że chodzi mu o to, że jako para będziemy z małżonkiem jakoś celebrować. Nigdy wcześniej nie wpadliśmy na ro żeby świętować, ale skoro już tak wyszło to jest to doskonała okazja, żeby napić się alkoholu. Pamiętam tę presję, gdy pracowałam jeszcze tu i tam po knajpach u obcych ludzi (tu powinnam zapłakać rzewnie nad swoim dawnym ciężkim losem). Obowiązkowe menu walentynkowe, rezerwacje tylko dla par, pospolite ruszenie i czerwony alert w restauracjach. I wszędzie ci młodzieńcy z pojedynczymi różami – zawsze zastanawiałam się, dlaczego wszyscy jak jeden mąż kupują pojedynczą czerwoną różę? Co tak skromnie i sztampowo?
Żeby ocieplić swój wizerunek napomknę tylko, że my mamy swoje święta, niekoniecznie wtedy kiedy kalendarz i co druga reklama sugeruje. Ale wszystkim zakochanym i tak życzę jak najlepiej, w tych czasach rozwodów, singli i seryjnej monogamii. Seryjna monogamia to coś, co mi się bardzo podoba, choć osobiście praktykuję monokulturę i staram się, żeby taki sposób uprawy nie wyjaławiał gleby.
Menu dziś i jutro raczej niewalentynkowe. Żadnych afrodyzjaków. Jest solidnie, smacznie i po naszemu. Dziś przedstawia się następująco:
– krem pomidorowy z pesto
– zielone tajskie curry z kurczakiem, mleczkiem kokosowym, cukinią, fasolką szparagową i groszkiem, podawane z ryżem basmati i świeżą bazylią
– tarta z dynią piżmowa, zielonymi oliwkami , fetą i czarnuszką
– słodkie blondie z białą czekoladą, prażoną mieszanką orzechów i polewą z masła orzechowego i wanilii