Przychodzi tu do mnie rodowity Teksańczyk starej daty, emerytowany profesor anglistyki. Profesor ma już swoje lata, ale jest rzutki jak mało kto w jego wieku i zabija optymizmem. Jest na przeciwnym biegunie co osobnik (a raczej zbiór osobników), zwanym przeze mnie Dziadem Polskim. Dziad Polski Ordynaryjny charakteryzuje się skrajnym malkontenctwem, pańskimi zachciankami przy chamskich manierach i złośliwością niebywałych rozmiarów. Jest podstępny, bo często bierze na litość – wchodzi taka zagubiona starowinka, człowiek od razu rwie się do pomocy i dostaje z mentalnego liścia. I już żałuje że był miły, bo Dziad smaga werbalnym pejczem i ma pretensje o wszystko. Przy nim ci, którzy dają złote rady wydają się prawie bratnimi duszami.
Na osłodę mam swojego Teksanczyka, który przychodzi tu z uśmiechem na ustach, stara się mówić po polsku i wprowadza radosną atmosferę. A o stanie wojennym wie pewnie więcej niż ja, bo ja miałam wówczas trzy lata, a on był wtedy w Katowicach, gdzie miał zajęcia ze studentami. I zawsze po skończonym posilku mówi: „Smakowało!”
Tuszę, że Wam też będzie dziś smakowało to, co przygotowaliśmy. A co to jest? Podaję poniżej:
– zupa z kapusty z pesto, pomidorami i serem grana padano
– zupa minestrone
– chili con carne ze świeżą kolendrą, podawane z grillowaną tortillą (wersja tradycyjna z dobrze wyczuwalną nutą kuminu)
– tarta z pieczonym kalafiorem, pomidorkami cherry i ostrym serem provolone
– sbriciolata, czyli włoskie ciasto kruche z nadzieniem z ricotty i truskawek.