I znowu mamy debatę na temat wolnych niedziel. A mnie, moi drodzy, troche krew zalewa. Bo nikomu nie chodzi tu o los kasjerów, sprzedawców w sieciówkach z ubraniami, czy z kosmetykami. To jest po prostu szukanie kolejnej grupy wyborców. A piszę to dlatego, że nikt nie pochyla się jakoś nad pracownikami gastronomii. Ten i ów poseł będzie grzmiał jak to rodzina musi mieć czas na spacer i mszę, a sam ze swoją rodziną po tej mszy to pójdzie na lody. Albo na obiad do restauracji. Czy przygotują go dla posła krasnoludki? Skądże znowu. Przygotują go pracownicy gastronomii – tego półdzikiego, siczowego światka, tonącego w śmieciowych umowach. Przygotują go pracownicy, którzy w niedzielę będą pracować w dwójnasób, by w poniedzialek pracodawca uciął im parę godzin i wysłał do domu, bo nic się nie dzieje. A że płaci za godziny, to zaciera ręce że przyoszczedził, bo w Polsce takie wysokie podatki i nie da się żyć (ale po kilku dobrych dniach właścicielka leci do sklepu po nową skórkę Massimo Dutti, zamiast doinwestować zapyziałą kuchnię). No to jak będzie, panie pośle? Zamykamy restaurany i lodziarnie w siódmy dzień tygodnia?
U nas na szczęście jest zamknięte w weekendy, ale znam ból niedzielnych zmian kuchennych. Dlatego juz kończę z tą złością i prezentuję Wam dzisiejsze menu:
– krem z soczewicy i marchewki z kminkiem i kolendrą
– gnocchi z sosem pomidorowym z ostrym salami, speckiem, boczkiem i warzywami, posypane serem grana padano
– grillowana polenta kukurydziana z pieczonymi warzywami i sosem z gorgonzoli
– SLOPPY JOE
– tarta z cukinią, serem probolone i suszonymi pomidorami
– sernik nowojorski z sosem malinowym
– trzy kawalki brownie z sosem malinowym.