Ostatnio znajomy dał mi do spróbowania wino. Alzackie, jak powiedział, na co ja spytałam bez sensu, czy niemieckie, czy francuskie. Coś tam pamiętałam że oni się wielokrotnie o tę Alzację i Lotaryngię tłukli na przestrzeni wieków i wydawało mi się, że może „na koniec dnia” (albo raczej wieku) każdy ma po kawałku, żeby było sprawiedliwie. Odparł że przecież Alzacja już od XVII wieku jest francuska i żebym nie gadała głupot, ale się dokształciła i doczytała. Wiecie – ten moment, kiedy wydaje Ci się, że pamiętasz trochę więcej z historii, bo zdawałaś ją na maturze, po czym konstatujesz, że to było dwadzieścia lat temu. I czujesz się skończonym głupkiem, nieukiem, który budzi litość swoją niewiedzą. Tak, to byłam ja, a poprzednie zdania to strumień świadomości z tamtej sytuacji.
Doczytałam, ze traktat frankfurcki z 1871 roku, kończacy wojnę francusko-pruską, oddawał Alzację wraz z częścią Lotaryngii Rzeszy Niemieckiej. A Francuzi odebrali sobie dopiero w 1919. Nędzna to pociecha, bo nie zmienia faktu, że nie ma czegoś takiego jak francuska i niemiecka część Lotaryngii. Więc koniec końców jestem niedouczona. Przynajmniej w kwestii jedzenia sytuacja przedstawia się lepiej. Przychodzicie, kupujecie, zjadacie, czyli jest dobrze.
A dzisiejsze menu kształtuje się następujco:
– krem z buraków z jogurtem
– krem z soczewicy i marchewki
– kuskus z prażonymi pestkami dyni i słonecznika, pomidorami suszonymi, warzywami (brokuły, kalafior i fasolka) i fetą
– tarta z porchettą, pomidorami suszonymi, cukinią i serem fontal
– tarta z zielonymi oliwkami, pomidorkami cherry i mozzarellą
– brownie z sosem karmelowym