Znacie to wszyscy – kiedy jakaś piosenka przyczepia się od rana, bezczelnie wpycha się w usta i atakuje struny głosowe. Im bardziej chcemy się jej pozbyć tym mniej ona chce sobie pójść. Pół biedy jeśli to jakiś lubiany przez nas kawałek – wtedy go nawet nie zauważamy. Zwykle są to jednak muzyczne gnioty, zmutowane dzieci klucza wiolinowego i ćwierćnuty. Oto, jakie to dzieci męczyły mnie przez trzy ostatnie dni:
1. Niedziela – klasyk discopolo lat dziewięćdziesiątych „Tabu tibu”. Kto nie zna, temu przytoczę chwytliwy refren:
Tabu, tabu tibu
Tabu, tabu tabu tibu
Tabu, tabu tibu
Tabu tibu tabu tibu ta
2. Wczoraj przeczytałam sobie co aktualnie porabia Robert Gawlinski, ktory wyznał, że za „Baśkę” kupił sobie dom. Darujmy już mu ten fajny biust, bo każdy z nas chciałby zbudować dom za jeden utwór. Podśpiewywałam więc wszystkie imiona i wyszło, ze jestem tam przedstawiona jako „Magda zło”.
3. Dziś od rana chodzi za mną ten kiczowaty teledysk Enrique Iglesiasa z Kurnikową, gdzie mafioso go zabija a ona roni rzewne łzy. W głowie huczy mi vibratio
„I can be Your hero baby” i ta rozdzierająca mina umierającego Enrique…
A propos vibratio, to Michal Bajor mówił, że od niedawna próbuje śpiewać bez swojego vibratio (inni nazywaja to kozim beczeniem), ale fanom w ogole się to nie podoba.
Za to mam nadzieję że to co mamy dzi spodoba sie Wam. A są to:
– minestrone
– zupa kukurydziana
– kuskus z brokułami, kalafiorami, fasolką szparagową, pomidorami suszonymi, fetą i prażonymi pestkami dyni i słonecznika
– tarta czekoladowo-kajmakowa.