Przy tej aurze około dziewięćdziesiąt procent small talków, a nawet tych trochę większych talków, skupionych jest na omawianiu zjawiska. Nasze narodowe narzekactwo możemy zaprezentować światu w pełnej krasie. Nawet ludzie, którzy na co dzień dalecy są od biadolenia (do których to pozwoliłam sobie zaliczyć moją skromną osobę), dają upust frustracji z powodu zimnicy i ponadnormatywnych opadów. Pogodna zwykle pani w piekarni chodziła dzisiaj podminowana z powodu chłodu, bo grzejnik był wyłączony na noc i w lokalu było zimno jak w przysłowiowej psiarni. Szczerze mówiąc bardzo podziwiam wszystkich, którzy mimo obleśnej pogody odwiedzają nasze podwoje. Żeby Wam się zrobiło jeszcze lepiej dodam, że ja pokonuję dystans praca-dom na rowerze, w opisywanym tu wcześniej rowerowym wdzianku kosmity. Widzicie – inni (czyli ja) mają jeszcze gorzej.
Ale od szóstej rano zdążyłam się dawno rozgrzać. Przed Wami także jest taka szansa, bo na lancz dziś pikantny massaman. Ale wymienię może po kolei:
– krem z selera z gorgonzolą
– tajska wolowina massaman (dość pikantna więc rozgrzewająca) w mleczku kokosowym, z czerwoną pastą curry, cynamonem, anyżem, orzeszkami ziemnymi i ziemniakami; podana jak zwykle z ryżem basmati i świeżą kolendrą
– tarta z cukinią duszoną w białym winie z czosnkiem niedźwiedzim, wędzonym łososiem i pomidorkami cherry
– dwa kawałki tarty z pieczoną dynią piżmową, pesto, fetą i pomidorkami
– uwiecznione na zdjęciu mocno czekoladowe brownie z sosem karmelowym.
Jest po co przychodzić. Jest po co żyć.