Mieszkancy Krakowa są doskonale zaznajomieni z naganiaczami, którzy krążą głównie w okolicach Rynku, zapraszając do lokali gastronomicznych. Zjawisko przybiera na sile od kilku lat i obecnie niepodobna przejść z jednej strony Rynku na drugą, nie będąc nagabniętym przez któregoś z nich. Mojego małżonka szczęśliwie omijał ten problem, nigdy bowiem nie był targetowany jako potencjalny klient żadnej z reklamujących się w ten sposób restauracji. Dlaczego? Otóż od piętnastu lat nosi się z grubsza tak samo – krótka broda, okulary, wojskowa kurtka. Jeszcze kilka lat temu wrzucany był przez skanujące oko naganiacza do zakurzonej szuflady z napisem „Dziad”. Bardzo to nas cieszyło, bo kiedy szliśmy gdzieś razem, na mnie też kapał ten splendor i byłam zostawiana w spokoju jako towarzyszka Dziada, czyli potencjalna Dziadówa (przy samotnych spacerach niestety zaczepki już były). I co? I pstro! Dwa lata temu weszła ta moda na brody od metra, nastąpił wysyp „ekskluzywnych meneli” i się zaczęło. Mimo że drugie spojrzenie na małżonka pokazuje wyraźnie, że jego brodzie i fryzurze daleko do codziennego kształtowania i pomadowania i tak stał się Celem. Błogie wędrówki się skończyły, więc wybieramy raczej boczne uliczki – Marka, Krzyża, Jagiellońską czy Reformacką. Czekam niecierpliwie, aż Wielki Kreator Trendów powie brodom „Dość” i wszystko wroci do normy – dziad wróci do właściwej przegródki, a my odzyskamy spokój.
Tymczasem przedstawiam Wam dzisiejsze menu, zaznaczając, że na Mogilskiej żaden naganiacz nie uprzykrzy Wam życia:
– zupa z młodej kapusty z ryżem arborio, pesto i pomidorami
– warzywna zupa minestrone
– makaron farfalle ze szpinakiem i gorgonzolą, posypany serem grana padano
– tarta wytrawna z bakłażanem, kozim twarożkiem i pomidorami
– tartz cygańska z masą z mleka skondensowanego i ciemnego cukru muscovado, z dodatkiem cytrynowej bitej śmietany.