Któregoś lata w okolicach dwudziestych urodzin spędzałam z rodziną wakacje u dziadka na wsi. Na weekend przyjechała do nas moja przyjaciółka z liceum z mamą. Chciałyśmy desperacko pojechać razem na wakacje, ale wówczas nie dysponowałam odpowiednimi funduszami. Zaproponowała mi żebyśmy upiekły jagodzianki i sprzedały rzeszom letników, którzy spędzali tam lato w swoich domkach letniskowych. Wtedy pieniądze na wywczasy będą. Jagodzianki stanowią nasza rodzinną tradycję, a warszawscy letnicy na pewno byli ich spragnieni w leśnej głuszy. Podrałowałam więc na dziadkowym starym rowerze do skupu po jagody (nie było już czasu żeby zbierać!) i zabrałyśmy się do pracy. Przez dwa dni letnia kuchnia dziadka przekształciła się w zakład produkcji jagodzianek, a my uwijałyśmy się z całym procesem rankami, by koło południa ruszyć na rundkę z gotowym towarem. Zaobserwowałam wtedy dwie dziwne rzeczy. Po pierwsze gdy podchodziłam do płotu i zaczynałam swoje:” Dzień dobry, czy nie chciałaby pani/nie chciałby pan kupić jagodzianek?” Mój wokal przechodził jakieś przeobrażenie i stawałam się mezosopranistką, operując na wyższych niż zazwyczaj rejestrach. Sama się z siebie śmiałam, ale to było silniejsze. Po drugie: letnicy-mężczyźni nie byli w stanie samodzielnie podjąć decyzji w sprawie zakupu jagodzianki. Nieodmiennie słyszałyśmy od nich mantrę:”Zapytam żony, proszę poczekać”. Żony się zwykle zgadzały, ale bardzo nas dziwił ten brak męskiej decyzyjności w sprawie zwykłej bułki drożdżowej nadziewanej jagodami. Do dziś tego nie rozgryzłam.
Pieniądze zebrałyśmy i zrobiłyśmy wspaniałą rundkę autostopem – najpierw nad morze, potem na Mazury do Nart (gdzie wówczas wczasował się Kazik Staszewski i wszyscy czekali, aż pojawi się w miejscowym barze – wtedy się nie pojawił), a potem na kilkudniowe urodziny przyjaciela na Żoliborz, gdzie codziennie spałyśmy do południa.
U nas jagodzianek wprawdzie nie ma, ale jest pyszne blondie z dużą ilością prażonych orzechów, kawałkami białej czekolady i polewa waniliową z masłem orzechowym. Ale to na deser, resztę już wymieniam pod spodem:
– botwinka z jogurtem
– krem z soczewicy i marchewki z,kminkiem i kolendrą
– cannelloni nadziewane pieczonym bakłażanem, ricottą i serem grana padano, zapiekane w sosie rosè z pomidorow, oliwy, śmietany i bazylii
– osiem porcji tagine z kurczaka z suszonymi morelami, podawany z kaszą bulgur i świeżą kolendrą
– tarta z salami finocchiona, oliwkami, pomidorkami, mozzarellą i pesto
– blondie.