Była tu u mnie ze dwa lata temu emerytka, która zjadła chłodnik i trochę się podśmiewała, czego to teraz ci młodzi nie wymyślą. Przedziwne było dla mnie, że ktoś całe długie życie o chłodniku nie słyszał, no ale pomyślałam, że on się nazywa litewski. Więc może w Galicji nie był specjalnie popularny, za to w Kongresówce i dalej w zaborze rosyjskim i owszem. Ale pewnie się mylę, bo jedna osoba to żadna reprezentacyjna próba. W każdym razie u nas w domu się jadło – rodzice taty byli repatriantami z Wilna. U mamy na wsi w okolicach Puszczy Białej też się jadło, ale nie wiem czy mama pożyczyła ten przepis od teściowej (bo kilka wigilijnych zaadaptowała), czy u nich w domu babcia też chłodniczek przyrządzała.
Tak – ten chłodny wstęp oznacza, że narobiłam dziś dla Was chłodniku. Litewskiego z jajkiem, doskonałego na tę pogodę. Siostry twierdzą że smakuje jak maminy, więc chyba nie ma przysłowiowej lipy. Czegóż to jeszcze narobiliśmy (bo małżonek zawsze partycypuje, mniej więcej fifty-fifty):
– wspomniany chłodnik litewski z botwinki z jajkiem
– krem z groszku z jogurtem i świeżą miętą
– quesadillas, czyli grillowana tortilla z serem, szynką, cukinią, kukurydzą, sosem z wędzonej papryki i sałatą – sałatę zawsze polewamy winegretem, który preparuję z zalewy z suszonych pomidorów, oliwy extra vergine, soku z cytryny, ziół i soli
– tarta z bakłażanem, duszoną w winie cukinią, suszonymi pomidorami i grana padano
– tarta cytrynowa z bezą (nasza beza nie jest przesłodzona, bo do jej przygotowania używamy odrobiny wytrawnego wina).