Jak generalnie jestem zakochana w Trójmieście, tak jedno z tamtejszych rozwiązań napawałoby mnie lekką obawą jako potencjalną mieszkankę. Rozwiązanie, które jest wspaniałe i jest chlubą tamtejszej komunikacji, ale w przypadku mojej pół-narkolepsji mogłoby nieść ze sobą uprzykrzające życie sytuacje. Chodzi mi oczywiście o podróżowanie kolejką miejską, czyli tamtejszą SKM-ką. To najszybsza forma lokomocji – maksymalnym czasie około czterdziestu minut jesteś w stanie przemieścić się z jednego skrajnego punktu Trójmiasta do drugiego. Ale pomyślcie o takich jak ja, których oko zamyka się do pięciu minut po klapnięciu na miejscu dla pasażera. Co chwila przesypiałabym moją stację i dostawała mandaty za przejeżdżanie dłuższych odcinków niż mam na bilecie. Ja, która trzy dni temu została obudzona przed 22.00 szturchnięciem przez litościwą kobiecinę na Dworcowej, przejechawszy dość solidnie Pl. Boh. Getta. Kierowca już zablokował drzwi i musiałam iść po prośbie żeby mnie wypuścił bo przespałam swój przystanek. Wracałam potem te trzy przystanki na gapę bo nie miałam bilonu i z obawą taksowałam pasażerów w poszukiwaniu ukrytej opcji kanarskiej. Udało się, ale jak w tym dowcipie – „niesmak pozostał”.
No i sobie w tym momencie podstawiłam nogę – jak od niesmaku przejść do smaku i dzisiejszego menu, żeby nie pozostawić złych skojarzeń z poprzedniego akapitu? Cóż cóż – nie bardzo wiem, dlatego po prostu wymienię po myślnikach:
– krem ze świeżych pomidorów i papryki
– farfalle z pesto z bazylii, pieczoną dynią Hokkaido, pomidorami i grana padano
– tarta z duszonymi porami, ricottą, gorgonzola i czarnuszką
– trzy kawałki tarty z pieczoną dynia makaronową, pomidorkami, fetą i kozim serem
– słodka tarta z kremem czekoladowym z odrobiną brandy i porzeczkami.