Ostatnio zabawiałam się naśladowaniem wokalistów ku uciesze małżonka. Naśladowaniem skrajnie nieudolnym, dodam, pozbawionym krztyny poprawności politycznej i wtłaczającym ludzi w schematy. Pomyśleliśmy że mogłaby to być swego rodzaju, bardzo trudna zabawa w kalambury. Masz słuchawki na uszach, słyszysz piosenkę i naśladujesz sposób poruszania się wykonawcy, a na podstawie tylko Twoich ruchów zawodnik ma zgadnąć kto śpiewa. Poza oczywistymi typami – Freddie, Michael Jackson, Axel Rose, Tina Turner czy Mick Jagger sprawa robi się dość trudna, o ile nie masz wrodzonych zdolności parodystycznych. A że niektórzy mają ku temu ogromne predyspozycje, można się czasami przekonać u Jimiego Fallona, gdzie parodiując sposób śpiewania amerykańskich gwiazd niektórzy goście naśladują także ruchy. A robią to tak doskonale, że aż zapiera dech. Widać jak na dłoni talent, ale także pracę włożoną w przygotowanie do show. Szanuję nad wyraz.
Na szczęście nie muszę nieudolnym stand-upem czy inną formą zabawiania publiki zarabiać na chleb – byłabym wówczas zapewne pariasem. Z gotowaniem idzie lepiej – widmo pariasa jest mgliste i dalekie. Dziś też zrobiliśmy parę fajnych rzeczy, żeby owo widmo oddalić. A jadłospis jawi sié następująco:
– krem z groszku z jogurtem
– penne alla puttanesca, czyli makaron z sosem z oliwek, kaparów i pomidorów, z natką pietruszki i grana padano
– tarta z pieczoną papryką, pikantnym salami i fetą
– sernik nowojorski z musem malinowym.