Nasz robot kuchenny Kenwood cały czas robi podchody, aby odejść do krainy wiecznej szczęśliwości urządzeń AGD, czyli do jakiegoś Lamusa. Niestety, trafił na twardego zawodnika w postaci mojego małżonka. Wczoraj odmówił posłuszeństwa, więc małżonek wraz z młodszym bratem zawiązali kooperatywę – brat wziął tę kupę żelastwa do niebieskiej torby z Ikea i zawiózł do naszego mieszkania, by spróbować odkręcić śrubki. Gdy półtorej godziny po nim dotarłam i ja, dwie były już wykręcone, z hojnym użyciem WD40 (który nazwałam kiedyś w sklepie z narzędziami W74, czym wprawiłam właściciela w nadzwyczaj dobry humor), ale trzecia tak się zapiekła że była nie do ruszenia. Wrócił małżonek, zjedliśmy samotrzeć obiad i brat się oddalił, a jego miejsce przy wkrętarce zajął pan domu. Pół minuty po jego wyjściu pan domu zdołał wykręcić oporną śrubkę i wziął się za rozbiór na czynniki pierwsze Kenwooda. Trwało to około trzy godziny, wymagało wielu niecenzuralnych słów, westchnień i chwil grozy i zwątpienia. Jedyny pokój wyglądał jak pobojowisko, mężowskie dłonie bardziej by pasowały górnikowi, tak je uczernił smarem. Ja straciłam juz nadzieję, ale małżonek oprócz tego, iż należy do homo sapiens, ma też w sobie sporo genów cietrzewia. Tuz przed 22.00 wydał triumfalny okrzyk, bo udało mu się wszystko wyczyścić, poskładać do kupy i uruchomić. Póki co wszystko działa, ale zdajemy sobie sprawę, ze to sfilmowane w grudniu samobójstwo jest tylko odroczone w czasie i przygotowujemy się psychicznie na zakup nowego robota.
Z nowości – mamy w ofercie sok pomidorowy w butelkach 0,3 l.
A ze starości, a raczej normalności – mamy takie, dobrze Wam znane i lubiane menu:
– krem z soczewicy i pomidorów
– tajska wołowina massaman w mleczku kokosowym z orzeszkami ziemnymi, podawana z ryżem basmati i świeżą kolendrą
– tarta z brokułami, czarnym oliwkami i fetą
– ciasto drożdżowe ze śliwkami, kruszonką i orzechami nerkowca.