Oto i jestem z powrotem w Małopolsce po weekendowym, mazowieckim skoku w bok. Ach, jakaż tam zima w porównaniu z Krakowem! Wszystko przykryte na biało, hałdy śniegu piętrzą się na ulicach po odśnieżaniu. Ale wiecie – to są takie hałdy już podstarzałe i przeleżałe, przemieszane z błotem. Więc nie białe ale szarawe, z żółtymi strużkami, którymi psy znaczą spacerowe trasy. To jest pierwsza oznaka, kiedy zaczynasz już mieć dość zimy, kiedy pragniesz by spod nieefektownego już śniegu wyłoniła się trawa, choćby i pożółkła.
W takich okolicznościach bujałam się po mieście samochodem z siostrą, która już może oficjalnie prowadzić auto, oraz gniłam przed telewizorem bo to dla mnie atrakcja. Odwiedziłyśmy także dwie knajpy jednego wieczoru, co w takich małomiasteczkowych warunkach zahacza już o clubbing. Pana profesora od łaciny pragnę przeprosić za niedowiezienie rubenów, ale skończyły się w piątek w połowie dnia.
W tym tygodniu czynne normalnie, od 9 do 16, pięć dni w tygodniu. A w dniu dzisiejszym w tych właśnie godzinach można przyjść, żeby oprócz stałych pozycji w menu skosztować i tych zmiennych, w skład ktorych wchodzą dziś:
– krem z soczewicy i pomidorów z kurkumą, kolendrą i kminkiem (zawiera mleko, więc nie jest wegański)
– quesadillas czyli ulubiona przez Was grillowana tortilla z serem, szynką, cukinią, kukurydzą i lekko ostrym sosem jogurtowo-majonezowym z wędzoną papryką
– tarta z brokułami, czarnymi oliwkami, fetą, pesto i serem gruyère
– korzenne ciasto marchewkowe z kremem waniliowym i orzechami włoskimi.