W ręce, a właściwie pod palce wirtualnej klawiatury, wpadł mi ostatnio esej Łukasza Najdera o pracy z domu i pracy w ogóle. Na początku dość dokładnie opisał swoje początki z jakąkolwiek pracą, jako absolwent polonistyki w Łodzi anno domini 2000. Robił właściwie wszystko, znosił wiele upokorzeń, by zdać sobie sprawę ze smutkiem jak nisko w społecznej hierarchii stoi humanista. Czytałam i skonstatowałam :”Łódź 2000? Bezrobocie, brak perspektyw? Skąd my to znamy?”. A wiecie skąd to znamy? Z „Ballady o lekkim zabarwieniu erotycznym” – docu-soap o polskim bieda-przemyśle erotycznym, którego akcja ma miejsce właśnie w okolicy Millenium, a Łódź jest jednym z miast, w których toczą się perypetie bohaterów, Oprócz całej obskury, mizerii i obrzydliwstwa kulis walk w kisielu i pokazów erotycznej bielizny, mamy doskonałe tło społeczne i trudną sytuację ekonomiczną kraju. Oto Polska na kilka lat przed wejściem do Unii Europejskiej – z wysokim bezrobociem, prawie zerowym socjalem, z mnóstwem młodych ludzi bez perspektyw na zatrudnienie. Pamiętam ówczesne gazetowe rubryki z ogłoszeniami o pracę – albo świeży absolwent już z kilkuletnim doświadczeniem i czterema językami, albo składanie dlugopisów, albo „aaaaaby zarobić – atrakcyjne panie”. Właściciele pokątnych agencji zatrudniających młode dziewczęta do różnych rzeczy (na ekranie pokazano tylko pokazy erotycznej bielizny i walki w kisielu, ale spod tych legalnych praktyk wyzierało i kłuło w oczy coś znacznie brzydszego i grubszego) to panteon jednych z najbardziej obrzydliwych i groteskowych postaci III RP. Czarek Mończyk z warkoczykiem (który kilka lat temu zginął na wakacjach w Grecji z jakąś młodziutką dziewczyną – poślizgnął się pod prysznicem), Joanna i Mirosław Naturalny – para tak upiorna i dziwna, że teraz mogliby być patostreamerami na You Tube. Bohaterowie chętnie zgodzili się na filmowanie – byli chyba przekonani, że to wspaniała forma promocji i na pewno zaprezentują się przed kamerą atrakcyjnie. Cóż – wyszli na potwory, a widz kibicuje chorej na raka bezrobotnej szwaczce, jej przyjaciółce i córce, śmieje się z bojowej matki jednej z dziewcząt, przed którą Czarek Mończyk ucieka w popłochu, parska śmiechem na widok pustej Klaudii i jej inwentarza.
Autor eseju, od którego zaczęłam tę dygresję o „Balladzie…” doskonale wpisuje się w klimat ze swoimi dorywczymi pracami, poczuciem beznadziei i głęboką niechęcią do menażerii różnej maści pracodawców tamtego okresu -Januszuch, Czarkuch i Mirkuch. A jego eseje, zebrane w niewielką acz zacna książeczkę: „Moja Ososba. Eseje i Przygody” – bardzo Wam polecam. Spora wartość dokumentalna, literacka i sentymentalna w jednym. A ja chyba sobie odświeżę „Balladę…”, bo jest dostępna na YouTube.
Wskakując na właściwe tory – mam dla Was dziś następujące dania:
– minestrone czyli włoska zupa warzywna
– massaman czyli tajska wołowina w mleczku kokosowym z orzeszkami ziemnymi, świeżą kolendrą i ryżem basmati
– tarta z dynią makaronową, suszonymi pomidorami i kozim serem
– tarta z karczochami, cukinią, serem dobbiaco i czarnuszką
– czekoladowe brownie z sosem karmelowym.