Ale muszę się Wam pochwalić (bom żądna taniego poklasku), że poczyniłam znaczne postępy w kwestii prowadzenia samochodu. Autostrada Kraków-Katowice i cała droga powrotna z Istebnej. Z Katowic do Istebnej wiózł nas zaawansowany kierowniczo ziomek z Poznania, któremu bez wahania powierzyliśmy kierownicę na odległość stu kilometrów. I była to doskonała decyzja, bo kiedy zaczął się ostatni etap podróży do celu, czyli droga Wisła-Istebna, jak wjeżdżaliśmy na te serpentyny pod górę, to obojgu nam włos się zjeżył na głowach. Widząc jak Karol pewnie wchodzi w zakręty, jaki jest wyluzowany i jak przepisowo jeździ, dziękowaliśmy Opatrzności, że pozwoliła nam oddać mu stery. Probowałam potem podjeżdżać pod te górki, ale jak auto raz mi zgasło, tak nie byłam w stanie pojechać – a to za mało gazu, a to za wcześnie sprzegło. A droga była wąska, kolejka za mną się tworzyła – skapitulowałam. Za to calutki powrót – serpentynami w dół i potem do samiuśkiego Krakowa, przejechałam już w całości sama. Potem wesele pod Wieliczką i nocny powrót po zakrętasach. I teraz czuję, że zrobiłam spory krok do przodu, krok ku świetlanej przyszłości weekendowej wycieczkowiczki, niedzielnej pogromczyni szos, kierowniczki krótkich wypadów do Niepołomic i Tarnowa.
Póki co dni robocze są rowerowe – na rowerze zaliczyłam dziś targ pod Halą i upolowałam tam rabarbar. Dlatego mamy dziś drożdzowe, ale może zachowam właściwą kolejność:
– krem pomidorowy z oliwa extra vergine i ziołami
– farfalle z pesto, pomidorkami cherry, grana padano i pestkami słonecznika
– tarta z pieczarkami, speckiem i mozzarellą
– ciasto drożdżowe z kruszonka, rabarbarem, śliwkami i orzechami nerkowca.