Mój krąg porannych znajomków z piekarni i placu pod Halą Targową stale się poszerza. Oprocz pań sprzedających chleb, są także spotykani co dzień klienci. Jest pan, który mówi mi „dzień dobry”, niezależnie od tego, czy spotkam go kupując chleb, czy koło lodowiska, czy juz na Halickiej (jak wyjątkowo zamarudzę z wyjściem z domu). Jest i wesoły chłopak z wilczurem – pogodny i uczynny. Jest wreszcie pani z placu i jej syn – zawsze pozytywnie nastawieni do życia. Pani ciągle dodaje mi do owoców kilka ogórków małosolnych („Masz, Serduszko, na śniadanie sobie zjesz”), a z synem ucinamy pogawędki. Dziś o mało nie przejechałam go rowerem, gdy nagle wyłonił się zza dostawczaka, niosąc skrzynki z warzywami. „No wie pani – serdecznego przyjaciela chciała pani przejechać – to czego w takim razie można się spodziewać po wrogach…?” – rzucił z uśmiechem i stoickim spokojem. „To się więcej nie powtórzy, obiecuję. W ramach rekompensaty dokonam u Pana zakupów”. Kupiłam co chciałam, w rytm italo disco „Ciao Siciliano”, lecącego właśnie w radiu. „Ta piosenka zawsze mnie unosiła”- rzucił niespodziewanie, z rozmarzeniem pan sprzedający warzywa. A ja, czując jakieś dobre wibracje i ogólnoludzką więź (są czasem takie momenty – wiecie, rozumiecie), prawie sama poczułam się niesiona przez włoskie pożegnanie wakacyjnej miłości na Sycylii. Poczułam się pełnoprawną i potrzebną częścią większej całości. Na razie jestem jeszcze niesiona, czar chwili nie prysł. I oby tak dalej, bo to przyjemny haj. I na takim wlaśnie haju przygotowałam dla Was dziś (wraz z małżonkiem, który czuje się normalnie) takie oto specjały:
– toskańska zupa pomidorowa z bazylią i oliwą extra vergine
– quesadillas, czyli grillowana tortilla z serem, szynką, cukinią, kukurydzą i sosem z wędzoną papryką, podawana z roszponką i winegretem musztardowo-miodowym
– tarta z burakami, cukinią, feta i tymiankiem
– ciasto marchewkowe z orzechami włoskimi i kremem waniliowym.