Mniej więcej w czasie powstawania Nowego Bufetu, wkręciliśmy się w polskie piwa kraftowe, odkrywszy na YouTube bardzo dobry kanał o piwie Tomasza Kopyry. Kopyr w swoim pokoju wypełnionym kapslami i innymi akcesoriami piwosza, opowiadał o stylach piwnych, tłumaczył mity na temat piwa, a także robił ślepe testy. Na przykład chodził po osiedlowych sklepach, kupował wszędzie to samo Tyskie w puszkach i butelkach i sprawdzał, które smakuje najlepiej. Dowiedzieliśmy się wielu ciekawych rzeczy o piwie i zaczęliśmy poszerzać horyzonty poza „eurolagera”, portera i czeskie pilsy.
Minęło prawie pięć lat. Ciągle od czasu do czasu kupujemy polskie krafty, ale nasz entuzjazm trochę zmalał. Wielokrotnie bowiem zdarzyło nam się płacić za butelke w sklepie 8-11 złotych, a w domu okazywało się, że piwo jest ohydne, gazowane jak prosecco, smakuje żelazem, albo jest tak drożdżowe w smaku, jakby ktoś rozpuścił w nim spory kawał drożdży ze sklepowej półki. Słowem – nierzadko zdarzało nam się natykać na produkty złe, zepsute lub nieudane, które kraftowi browarnicy wciskali nam w cenie produktów premium. A najbardziej rozśmieszyła nas Loża Jeża – pomysł jednego z browarów, jak wcisnąć ludziom kilka piw, plus koszulka i jakieś szkło – za czterysta złotych. Zestawu tego dodatkowo nie możesz sobie zamówić na stronie – musisz się osobiście pofatygować do warszawskiej siedziby browaru. Doszliśmy wtedy do jakiejś granicy absurdu i postanowiliśmy na jakiś czas zrezygnować z kraftu i przerzucić się na klasyki koncernowe – małżonek na Guinessa, ja na Paulanera i Franziskanera. Teraz tylko raz na jakiś czas idziemy w krafta, sięgając po sprawdzone piwa, z rzadka po nowości, bo z nimi nigdy nie wiadomo. Na domiar złego nasz Youtuber posmakował sławy, zaczął się odchudzać na wizji, prawić swoje mądrości, kilka razy upił się do nieprzytomności podczas live-streamu, a obecnie jutubuje z żoną i rozmawiają o strajku nauczycieli, albo o tym, jak to jest być żoną Youtubera. Smutek i żal.
Wielu osiąga sukces. A prawdziwą sztuką, jest go utrzymać.
Zgrabne przejście nie przyszło mi w czas do głowy, więc przechodzę do menu tusząc, że Was usatysfakcjonuje:
– toskańska zupa pomidorowa, zwana Biedakiem, z bazylią i oliwą
– gnocchi z sosem z gorgonzoli, pomidorami i rukolą
– jakieś pięć porcji wołowiny massaman
– tarta z pieczarkami, ostrym salami, pancettą i mozzarellą
– sbriciolata z ricottą i truskawkami
– trzy kawałki brownie.