Już dawno temu odpuściłam sobie oglądanie wywiadów Lettermana na Netflixie. Z grubsza dlatego, że zapraszał ludzi ze swojej demokratycznej banieczki i w studiu trochę pili sobie z dzióbków. Nuda, więc przestałam. Kiedy jednak zobaczyłam, że kilka miesięcy temu zaprosił Kanye Westa, postanowiłam przyjrzeć się temu zjawisku. O, w końcu prowadzący będzie miał przed sobą jakieś wyzwanie, nareszcie zrobi kilka kroków pod górkę, a nie ciągle „buzi, buzi”. W końcu, jak by nie było, West to enfant terrible amerykańskiej popkultury, człowiek uwielbiany i znienawidzony jednoczesnie, pogardzany przez zwolenników Demokratów przez swoje wypowiedzi o Trumpie, właściciel ego – ośmiotysięcznika. Mimo iż nie zaliczam się do wielbicielek Kanye – parę jego kawałków mam na playliście, ale generalnie uważam go za pajaca, no i „Bohemian Rhapsody” – pamiętamy! Nie uprzedzam sie jednak, więc z małżonkiem zasiedliśmy, złaknieni igrzysk.
Muszę przyznać, że troszkę zrozumiałam, kiedy się dowiedziałam, że jest bipolarny (a zdiagnozowany dopiero dwa lata temu), z zaciekawieniem słuchałam historii jego życia i stwierdzłam, że Letterman bez kokieterii stwierdził przed programem, że ma pietra. West to rozmówca trudny, wymagający – nie należy do fajnej drużyny amerykańskiego show businessu – robi co chce i jak chce, nie robiąc w portki że zmaleją mu dochody. Kilka razy gospodarz zmieniał temat, gdy gość rozkręcał się za bardzo w „niebezpiecznych” rejonach i choćby dlatego warto to obejrzeć. Nie stałam się przez to fanką Kanye Westa, ale trochę światła mi rzucili.
No i te wszechobecne Kardashianki ze swoimi smartfonami – ja zupełnie zapomniałam, że on wziął ślub z tą rodziną. Z resztą nie widziałam ani jednego odcinka ich rodzinnej historii, którą zna cały świat. Śmiesznostka.
Śmiesznostką nie jest za to nasz dzisiejszy jadłospis. Oto on:
– krem z cukinii z grzankami
– chłodnik z botwinki z jajkiem
– chili con carne
– tarta ze szpinakiem, mozzarellą, gorgonzolą i orzechami włoskimi
– czekoladowe brownie z sosem karmelowym.