Obserwuje czasami, że niektórzy ze znjomych, częstując mnie swoim jedzeniem, mają lekkiego pietra, że nie będzie mi smakować. Uspokajam wszystkich, korzystając z wirtualnych łamów – wszelkiej maści garmaż przygotowany przez kogoś innego pałaszuję z radością, chęcią i smakiem. A przede wszystkim jestem wdzięczna, że ktoś się zlitował nad bosym szewcem. Tak jak ostatnio w Warszawie – przyjeżdżam w odwiedziny, a tam dwie sałatki, pożywna zupa, mięsiwo, lodówka pełna browarków – rozpłynęłam się nad dobrocią gospodyni. Przyznaję od razu, ze ja, goszcząc kogoś w domu, nie zadbałabym tak o domowe jedzenie, tylko przyniosła spady z Bufetu (jeśli coś by zostało), kupiła zestaw typu małe przekąski, sery, wędliny. A najchętniej zaproponowałabym wyjście na miasto. W jednym byłoby tak samo – zapewniłabym gościowi trunki. No.
Spieszę też donieść, że z Mosiężniczej zniknęły wszystkie dzwony, ale jest już na ich miejscu godne zastępstwo – widzieliśmy że zaczęło tam parkować wypasione BMW. Jakbym znała właściciela to z dobroci serca zrzuciłabym, się na opłatę parkingową – czasy są trudne, może człowiek nie ma na chleb i dlatego znalazł darmową miejscówkę? Nie sądźmy po pozorach.
Sądźmy po owocach, które w Nowym Bufecie obrodziły dziś następująco:
– krem z buraków z jogurtem
– krem z pomidorów
– tajska wołowina massaman z orzeszkami ziemnymi w mleczku kokosowym, z ryżem basmati i kolendrą
– tarta z pieczarkami z odrobiną białego wina, serem brie i gorgonzolą
– tarta z pieczoną papryką, wędzoną pancettą i mozzarellą
– ciasto marchewkowe z orzechami włoskimi i kremem waniliowym.