Jak to mawia raz na jakiś czas mój małżonek: wracamy do gry. Wczorajsze obawy związane z potencjalnym nieupłynnieniem towaru rozwiały się w godzinę po opublikowaniu menu. Rubeny zostały zamówione tak szybko, że około 11:30 było już pozamiatane. Zapobiegawczo skontaktowałam się esemesowo z szefem piekarni, żeby dopilnował dowiezienie większej ilości rubenowego chleba na dzisiejszy ranek. Dlatego mamy sporo chleba, mam nadzieję, że pokryje zapotrzebowanie tych wszystkich, którzy wczoraj musieli obejść się smakiem. Sprzedaliśmy wczoraj wszystko, prócz kilku kawałków brownie, które przechodzą do dzisiejszej tury. Możliwości powrotu do własnoręcznego zarabiania pieniędzy nie da się chyba porównać z niczym innym. Nie wiem, jak komuś może wydawać się atrakcyjną wizja siedzenia w domu na zasiłku i zaciskania pasa (tak do modelowych dla Miss Polonia 60 cm). Wizja ta leży u mnie na przeciwnym biegunie stylu życia, który określiłabym jako atrakcyjny czy pożądany.
Ale co tam mamona, skoro zobaczyłam tak wiele twarzy! Niektóre skryte za maseczkami, ale i tak było świetnie zobaczyć się z Wami, wymienić pandemiczne doświadczenia, czy po prostu pogadać o pierdołach. A w czasie zmniejszonego ruchu jest taka możliwość, bo wiecie jak to wcześniej czasem bywało – chętnych na lancz tak dużo, że rozmowa była nierealna – prędzej można było liczyć na mój szalony wzrok. Póki co wzrok jest uważny, radosny a w oczach tlą się iskierki. Oprócz owego iskrzącego wzroku, jest też oczywiście i garmaż. Dziś prezentuje się następująco:
– krem kalafiorowy
– linguine z sosem aglio olio pomodoro, z natką pietruszki i serem grana padano
– tarta z zielonymi szparagami, pomidorkami śliwkowymi i serem brie
– rzeczone brownie z sosem karmelowym.