Po elektrodach z holtera pozostało mi wczoraj na ciele pięć plastrów. Pielęgniarka nie odklejała ich sama, bo nauczona doświadczeniem wiedziała, że kiedy to zrobi w taki upalny dzień, cały brud Mogilskiej i Jana Pawła przyklei mi się do skóry. Dlatego wróciłam do domu nie dość że oplastrowana, to jeszcze na każdym plastrze umiejscowiony był rodzaj zatrzasku. Jeśli ciężko Wam to sobie wyobrazić, to spróbujcie przywołać przed oczy obraz małego metalowego sutka. Takich naklejonych sutków z metalu było pięć – odklejanie ich nie należało do najprzyjemniejszych czynności, a zmywanie resztek kleju to już w ogóle bomba.
Nie byłabym sobą, gdybym sobie nie zostawiła jednego. Teraz w każdej chwili mogę przedzierzgnąć się w Scaramangę – antagonistę Bonda z "Człowieka ze złotym pistoletem". Wprawdzie nie mam jeszcze złotego pistoletu, ale trzeci sutek już jest, więc trzeba tylko znaleźć jakiegoś majstra, który mi ów pistolecik wystruga. A także bardzo niskiego wzrostu pomagiera ze złośliwym błyskiem w oku, z którym będę przemierzać świat i czynić złe rzeczy. Ale póki to nie nastąpi, poczynię sobie trochę rzeczy dobrych. Na przykład pogotuję dla Was. Właściwie, to już coś tam zmajstrowałam, wraz z nieocenionym małżonkiem i dlatego dziś będziecie mogli zjeść u nas co następuje:
– krem z groszku z jogurtem i miętą
– krem pomidorowy – kilka porcji jeszcze się ostało
– quesadillas – tak lubiana przez Was grillowana pszenna tortilla z serem, szynką, cukinia, kukurydzą i sosem z ostrą papryką chipotle, podawana z roszponką i winegretem
– tarta z brokułami, oliwkami liguryjskimi i fetą
– tarta cytrynowa z bezą.