Wczoraj, w poszukiwaniu małego upominku dla nastoletniego człowieka, we wczesnym stadium nastolectwa, wybrałam się w zakazane rewiry. Mając głupią nadzieję, że mogę tam znaleźć interesujący mnie przedmiot, zagłębiłam się w wnętrzności dwóch sklepów-kiszek (długich i wąskich lokali, których na Grodzkiej i na Rynku nie brakuje). Zobaczyłam świat, a raczej półświatek, tandetnych maskotek, badziewnych breloczków, oraz znaczków z polską flagą i skrzydłami husarii. Potem weszłam do sklepu z pamiątkami ludowymi, gdzie wszystko krzyczało ludowymi wzorami z różnych regionów Polski, a z głośników krzyczała takaż ludowa muzyka. I w sumie było tam kilka nawet fajnych gadżetów, ale nie dla nastolatki. A wiecie – mój największy stres wiąże się z tym, żeby nie wyjść na wapniaka, co nic nie kuma. Chciałabym jednak, żeby się spodobało. Kupiłam wiec coś zupełnie innego w zupełnie innym sklepie, na zupełnie innej ulicy. I finalnie jestem zadowolona z zakupu.
Zanim przejdę do lanczu, mam szybkie ogłoszenie:
DZIŚ NOWY BUFET JEST CZYNNY DO 15:00
Za utrudnienia przepraszam i już informuję o dzisiejszym lanczu:
– florencka zupa z fasoli z jarmużem
– cannelloni nadziewane szpinakiem, ricottą i grana padano, zapiekane w sosie rosè z pomidorów ze śmietanką, bazylią i oliwą
– tarta z pieczonym kalafiorem, suszonymi pomidorami, grana padano i rukolą
– tarta cytrynowa z bezą.